niedziela, 20 października 2024

Z poziomu 342 na poziom 516



Dziś prezentuję sposób na dostanie się do jurajskiego nieba (516 m. n.p.m. wg. geoportalu) z poziomu zaledwie 342 m. n.p.m. W sumie, to proste. Zaczynamy wędrówkę w miejscowości Hutki-Kanki, zagubionej pomiędzy wzgórzami i lasami środkowej Jury. Zaczynamy, dla lepszego efektu, w możliwie najniższym punkcie – na tamie rozlewiska Parzoch, z którego wypływa strumień Centuria. To właśnie jest startowy poziom 342. Urok miejsca i okolicy sprawia, że moglibyśmy pozostać tu nawet cały dzień, ale postawione sobie wyzwanie nakazuje niezwłocznie ruszyć do celu. A cel to niebagatelny – najwyższy szczyt Wyżyny Krakowsko-Częstochowskiej!

Czeka nas taka sobie wędrówka – około 10 km do celu oraz podobnie z powrotem, ale już z górki. Pogoda jest poniekąd sprzyjająca, bo pada, ale lekko, co nie może dziwić, boć to przecież jesień. Dajemy z buta w kierunku północno-wschodnim, wzdłuż czerwonego szlaku. Jednak nasze zawołanie nie bez przyczyny brzmi „swoim szlakiem”, dlatego szybko udaje nam się zgubić wyznaczony szlak i podróżować „po swojemu”. Wokół sosny chylą ku nam mokre igliwie, a my nieśpiesznie zmierzamy do położonego na południe od Ogrodzieńca uroczyska-kąpieliska Krępa. Jest daszek, jest miejsce do grillowania, można więc, a nawet należy wzmocnić się! Pieczołowicie pieczemy burgery, wzmacniamy się i – idziemy dalej. Najpierw nadal przez las, a potem, coraz większą stromizną, wychodzimy na tereny polne. Sympatyczne warunki pogodowe sprawiają, że wędruje się naprawdę bez natłoku turystów. Nawet zbliżając się do celu wędrówki, czyli Góry Janowskiego, nazywanej też Czubatką w miejscowości Podzamcze (koło potężnego zamku Ogrodzieniec), ruch pieszy jest znikomy, pomimo, że musimy przejść tuż obok usytuowanego pod samym szczytem hotelu.

Hm, a tu pojawia się „drobny” problem. Jak się wdrapać na tę najwyższą skałę? Jest zbyt stroma, by zdobyć ją tak sobie, z marszu. Mimo, że znalazłoby się z dwóch śmiałków, mamy zbyt „wyjściowe” ubrania, by się tam wspinać. A potem – zjeżdżać na brzuchu – bo skały mokre! Cóż, nie tak łatwo spełniać wszystkie marzenia. W sumie, to cały w tym urok. Przecież to kolejny powód, by tu wrócić. Tymczasem wchodzimy na łatwiej dostępną skałę położoną po prawej. Widzimy białe urwiska, wąwozy i skały. Nieco na północ, za koronami drzew jest zamek Ogrodzieniec, ze swoimi licznymi, ekstremalnie malowniczymi skałami. Panorama rozpościera się niemal 360 stopni dookoła (gdyby nie ta Czubatka!).

Z odczuciem prawie osiągniętego celu, ale też z motywacją rychłego powrotu, zsuwamy się ze wzgórza i nieśpiesznie, choć bezzwłocznie, bo dni już nieszczególnie długie, kierujemy się w dół – do krainy borów, lasów i źródlistych padołów, skąd zaledwie kilka godzin temu wyszliśmy.

Nie był to stracony czas, a wręcz przeciwnie, wręcz przeciwnie!

PS. Jednak niełatwo dostać się do Ju-rajskiego nieba!

rozlewisko Parzoch  

Góra Janowskiego we mgle

 tablica informacyjna

ścieżka na szczyt

finał

tekst: Jurek Jurajski

foto: Jurek Jurajski i ekipa





wtorek, 16 lipca 2024

Trzy po trzy – podróż do ….

 

Dzisiejsza wędrówka będzie miała trzy odrębne cele, uczestniczy w niej trzech podróżników, a liczba 3 będzie motywem przewodnim.

Oto rozpoczyna się nowy czerwcowy dzień, a chmury, zgodnie z prognozą, pojawiają się nad głowami i gdy zaledwie wyruszamy w drogę, zaczyna nieźle padać. Hmm – myślimy sobie – czy to powód, by sobie odpuścić? Jednomyślnie stwierdzamy, że nie rezygnujemy z super wędrówki. Przecież nie jesteśmy z cukru! Przed największą ulewą chroni nas dach samochodu, a gdy wysiadamy trwa już tylko mżawka.

Za pierwszy cel obieramy sobie leśny rezerwat „Cisy w Hucie Starej” ( w pobliżu miasta Myszków). Cisy bardzo lubią deszcz i wilgoć – my też nie marudzimy, tylko wkraczamy w szarozieloną aurę podmokłego lasu. Trochę gorzej, że szaro jest również pod stopami, bo kroczymy po gliniastej mazi. Ale co tam – wystarczy przecież z gracją przebierać nogami, jakby tańcząc, a jakoś to będzie. Tym sposobem ambitny plan sprawdził się – dotarliśmy, nie umorusani zbytnio, do tablicy wyznaczającej rezerwat. Las chłonął wilgoć niemal tak, jak błoto pochłaniało nasze buty. Rozglądamy się jednak – a gdzież te cisy?  W końcu udało się dostrzec i sfotografować. Ile? Oczywiście – sztuk trzy. Pewnie jest więcej, ale – mimo, że błoto nas wciąga – wracamy. Odliczamy do trzech, i już wiemy, że jesteśmy w komplecie. 

Rezerwat cisów w Hucie Starej
Rezerwat cisów w Hucie Starej

Ogólny widok na rezerwat
Ogólny widok na rezerwat

Pora na kolejną atrakcję, najwyżej położoną z celów zaplanowanych na dziś. W położonej niedaleko miejscowości Markowice docieramy na szczyt „Góry Trzech Rzek”. Jest to nazwa wzgórza wyjątkowego w skali kraju, stanowi bowiem dział wodny TRZECH największych rzek Polski: Wisły, Odry i Warty. 

Góra Trzech Rzek zdobyta

Trzy rzeki, trzech wędrowców

U stóp tego wzgórza mają źródła strumienie zasilające swymi wodami powyższe rzeki, a mianowicie: płynąca na południe Brynica, płynąca na zachód Mała Panew oraz płynąca na wschód Rzeniszówka.  To zjawisko nie wyczerpuje jednak magii liczby „3” podczas tej wycieczki. Oto druga, lokalna nazwa wzgórza brzmi „Wzgórze Masztów”. Ile masztów dostrzegamy? Otóż (niespodzianka) trzy!    

Maszty na wzgórzu - sztuk 3

Wzgórze było miejscem wydobycia żwiru, czego zanikające ślady możemy nadal dostrzec. Ale jak to, żwir – zapewne pochodzenia aluwialnego (rzecznego) – na szczycie wzgórza? Jak to, do diaska, możliwe? Zapewne pochodzenie pokładów tego żwiru musi być na tyle stare, że zalegały tam już wtedy, gdy rozpoczęły się górotwórcze procesy orogenezy alpejskiej (gdy płyta afrykańska uderzyła w Europę), a więc przed milionami lat. Późniejsze procesy denudacji, czyli erozja powierzchni wzgórza, doprowadziły do ujawnienia pokładów żwiru na powierzchni. Ech ta nasza Ziemia – żyjąca, zmieniająca się planeta.  Mimo trwającego już miliony lat procesu denudacji wzgórza, osiąga ono nadal aż 386 m.n.p.m., dzięki czemu jest najwyższym wzniesieniem Progu Woźnickiego oraz całej Wyżyny Woźnicko – Wieluńskiej.  

Widok ze szczytu wzgórza

Na jednym ze zdjęć widzimy majaczący na północnym horyzoncie grzbiet Gór Sokolich, należących do Wyżyny Krakowsko – Częstochowskiej (ich najwyższy szczyt, Pustelnica, jest tylko nieco wyższy – ma, według mapy Google Earth, 410 m.n.p.m.). W lewym górnym rogu zdjęcia widoczne jest wzgórze Biakło i część wzgórza zamkowego, ale położony nieco bardziej na lewo zamek w Olsztynie niefortunnie umknął fotografowi, podczas korzystania z maksymalnych możliwości „zoomu”. 

Na horyzoncie Sokole Góry

Tak, czy owak, pora ruszać do trzeciego celu wędrówki, by wykonać założony plan. Odległość trzydziestu kilku kilometrów pokonujemy samochodem. Zatrzymujemy się na parkingu, na skraju miejscowości Brusiek (najstarsze znane, zapisane po polsku zdanie brzmi: „Daj, ać ja pobrusza, a ty pocziwaj”, co tłumaczy się: „Pozwól, niech ja pobruszę (czyli poostrzę na tzw. bruszku, vel bruśku), a ty odpoczywaj”).  Ech ta staropolszczyzna – taka enigmatyczna – a jednak gdzieś głęboko w nas tkwi i czasem niespodziewanie „zakwili” z otchłani pradziejów, jak sen jakiś złoty, jak ta planeta Ziemia tak nam łaskawa, choć my tacy zaborczy, a może po prostu, dążący do samozagłady?!

Cóż to bowiem widzimy po dotarciu do ostatniego dziś celu? Ni pies to ni wydra, tylko rura z której wytryska fontanna krystalicznej wody, która wpływa do dwóch niewielkich stawików, a z nich do nieodległej Małej Panwi. Wszystko wskazuje na to, a przynajmniej tak mówią „Internety”, że źródło to nie jest tworem naturalnym, lecz pozostałością po ranie zadanej matce Ziemi, podczas wykonywanych w latach 70-tych XX wieku wierceń geologicznych.  Ostateczny efekt jest jednak dla wędrowca, trzeba przyznać, całkiem przyjemny, miły dla oka i ciała. Jest (chyba) czysta woda (piło ją dziecię, wprost z wypływu, w obecności swojej mamy), jest zagospodarowany postój dla turysty, również tego na pojeździe dwukołowym, tzw. rowerze, czyli bicyklu.

Źródełko koło dawnego przysiółka Krywałd

Jeden z dwóch stawików zasilanych przez źródło

Źródlane wody uchodzą do malowniczej Małej Panwi

Podczas spokojnej sjesty na drewnianych ławach przy wypływie „Źródełka” dotarł do nas rumor upadającego z wielkim hukiem (po łacinie „z wielkim hukiem”, to „magno cum fragore” 😉) suchego drzewa. Przyroda rządzi i ma swoje prawa – warto być czujnym i mieć oczy naokoło głowy. Zarówno po to, by wiele ciekawostek zaobserwować, jak też, by po prostu przetrwać w dziczy.

Tym, jakże ciekawym spostrzeżeniem, pora już chyba kończyć krótkie sprawozdanie, albowiem język giętki może powiedzieć wszystko; nie znaczy to jednak, ze wszystko należy mówić! Pozostawmy trochę niedopowiedzeń, by każdy podróżnik mógł wyznaczać swoje ścieżki w odkrywaniu własnej tożsamości, zagłębiając się w pokłady własnego jestestwa, pomimo nie zawsze samotnej wędrówki.

Azaliż, nie warto wędrować we trzech, lubo we trzy, lub we troje? Zaprawdę warto, powiadam!

                                                                                                                      Jurek Jurajski