piątek, 8 grudnia 2023

Dziewczyna w niebieskiej sukience

 

- Obudź się pan, dojeżdżamy !

Nie spałem, ale może to jednak był sen ? Obrazy przed moimi oczami migotały jak potrzaskane witraże, a dźwięki falowały i płynęły do mnie leniwym strumykiem. Przez dłuższą chwilę nie mogłem nawiązać kontaktu z rzeczywistością, aż w końcu zrozumiałem, że siedzę w kabinie ciężarówki i zaraz muszę z niej wysiąść.

Uprzejmy kierowca podwiózł mnie aż do przystanku autobusowego na rynku. Wychrypiałem podziękowanie przez zaschnięte gardło i z trudem wyczołgałem się z ciężarówki. Upał uderzył mnie jak młot. Nagrzane słońcem ulice i mury domów … czułem się jak w piecu ... Zarzuciłem plecak na ramię, ale byłem tak słaby, że pod jego ciężarem zatoczyłem się na ścianę kamienicy. Oparłem się o nią, a ona ugięła się pod moją ręką jak gąbka. Rozejrzałem się, ale wzrok dalej nie działał, jak należy. Wszystko było niewyraźne, jakby niedookreślone. Wszędzie widziałem obłoki rozmigotanych plam, które dopiero po chwili składały się - jak u impresjonistów - w niewyraźne, drżące obrazy. Z trudem odczytałem z rozkładu jazdy, że autobus do mojego miasta przyjedzie dopiero wieczorem. Teraz było późne popołudnie, postanowiłem więc odpocząć. Na środku rynku był skwer ocieniony kilkoma drzewami. Słaniając się na nogach po bruku giętkim jak guma dobrnąłem do ławki i padłem na nią bez sił. Spoczywałem bezwładnie na wpół leżąc, a świat wokół kołysał się jak kościelny dzwon, który huczał w mojej głowie. Serce waliło, dyszałem ciężko, a ręce i nogi trzęsły mi się jak galareta.

Odpoczywałem dłuższy czas. Ławka stała w cieniu, ale nawet tu było strasznie duszno i gorąco. Niedaleko stała ręczna pompa, tak zwana abisynka. Zastanawiałem się, czy jest w niej woda czy to tylko atrapa jakich wiele. Chciało mi się pić. Mój zapas wody był na ukończeniu, a do sklepu nie miałem siły iść. Pokuśtykałem więc do pompy i z trudem zacząłem poruszać dźwignią. Ku mojej radości po jakimś czasie trysnęła woda, ale jej pierwsze strugi były wręcz parzące. Szarpałem się więc z dźwignią dotąd, aż woda stała się rozkosznie chłodna. Nie obchodziło mnie czy nadaje się do picia, zresztą żadnej tabliczki nigdzie nie było. Napiłem się, podstawiłem pod kran głowę, polałem koszulę, aż zimne węże popełzły mi po plecach … Co za rozkosz …  Nalałem pełną manierkę, wróciłem na ławkę i wtedy usłyszałem:

 

 


- Warto było iść ?

Spojrzałem w kierunku głosu. Na sąsiedniej ławce migotała w słonecznym blasku chmura niebieskich plam, jak stado małych motyli. Wytężyłem wzrok i motyle pomału zbiegły się w postać młodej blondynki w niebieskiej sukience. Zmrużyłem oczy i w jasnych błyskach rozpoznałem srebrne kolczyki, srebrny naszyjnik, srebrny pasek i srebrne sandałki. Oczy miała niebieskie, ale chyba widziałem w nich srebrne iskierki. Łzy …?

- A więc, warto było ?

Miała niski, zmysłowy głos, którego brzmienie kojarzyło mi się, nie wiem czemu, ze smakiem czekolady. Jej pojawienie się znikąd było równie nierealne, jak nierealna była cała otaczająca mnie rzeczywistość. Poczułem jednak, jakby łączyła mnie z nią niewidzialna więź, jakby była Światłem, które na chwilę oświetliło moje życie. Chaos w mojej głowie jakby trochę zelżał. Napiłem się wody z manierki, odchrząknąłem i powiedziałem:

- Przegrałem, więc pewnie nie było warto.

- Przynajmniej próbowałeś. A poza tym jeszcze nie przegrałeś. Przegrasz dopiero wtedy, gdy się poddasz. Jeśli będziesz próbował, to może w końcu odnajdziesz swoje Shangri-La.

- Dziękuję ci za te słowa. Jesteś bardzo mądra. Kim jesteś ?

Nie odpowiedziała. Jej długie włosy mieniły się w słońcu ciemnym złotem, usta lśniły szkarłatną czerwienią …

- Może siądziesz przy mnie, w cieniu ? – zaproponowałem.

- Nie mogę, ja potrzebuję światła …

Roześmiałem się niepewnie.

- Ciekawe, ale nie rozumiem …

Spojrzała na mnie tym swoim migotliwym błękitem oczu i powiedziała powoli:

- Istnieję tylko wtedy, gdy na mnie patrzysz …

Poczułem, jak serce podchodzi mi do gardła i brakuje mi tchu. Nic jeszcze nie powiedziano, niczego nie obiecano, ale …

Po chwili odezwała się ponownie.

- Skąd się tu wziąłeś ?

Nie było mi łatwo odpowiedzieć na to pytanie, zwłaszcza, że znaliśmy się dopiero chwilę. Jednak poddałem się niejasnemu uczuciu, że znam ją od zawsze. Zawsze przy mnie, jakby czas i przestrzeń nie istniały … Więc …

- Chciałem uczcić pamięć mojego praprzodka, który ponad 200 lat temu zginął w obronie ojczyzny parędziesiąt kilometrów stąd. Planowałem zapalić znicz na mogile, w której spoczywa wśród innych poległych patriotów. Nie doszedłem … W połowie drogi przegrałem z upałem i zasłabłem. Chyba nawet na chwilę zemdlałem, w każdym razie byłem tego bardzo bliski. W pobliżu były tylko pola bez najmniejszego cienia, na szczęście na rozstajnych drogach stał krzyż, a przy nim dwa drzewa. Jakimś cudem do nich dobrnąłem. Wstydziłem się wezwać pomoc przez telefon, zresztą na tym pustkowiu nie było zasięgu. Po paru godzinach oprzytomniałem na tyle, że dowlokłem się do głównej drogi, gdzie udało mi się zatrzymać ciężarówkę jadącą tutaj. Za parę godzin mam autobus do mojego miasta. To wszystko …

Zawiesiłem głos na chwilę, a potem ośmieliłem się zapytać:

- A ty skąd jesteś ?

Uśmiechnęła się melancholijnie, powoli poruszyła głową. Wskazała na niebo ?

- W takim razie – kim jesteś ?

- Może jestem odpowiedzią na pytanie, którego jeszcze sobie nie zadałeś ? Bo ja wiem tylko to, czego ty nie wiesz … Zresztą, czy to ważne kim jestem ? Przestań rozmyślać, zacznij odczuwać ... Inaczej prześnisz daremnie swój wielki, jedyny sen …

- O jakim śnie mówisz ?

- O życiu. Bo życie to sen, z którego budzi nas śmierć.

- Nie wiem czy cię dobrze rozumiem, ale jeśli jesteś częścią tego snu to proszę, śnij mi się dalej …

Całym sobą czułem, że dzieje się coś niezwykłego, wyjątkowego, magicznego. Ogarnęło mnie obezwładniające uczucie szczęścia, jakbym po długiej wędrówce doszedł do końca najważniejszej drogi i wreszcie zaznał upragnionego spokoju.

Nasze spojrzenia i oddechy spotykały się, dostrajając bicie mojego serca do bicia jej serca.  Słowa fruwały między nami jak leniwe motyle utkane z sennych majaków i marzeń.

Ona mówiła:

- Jesteś dla mnie obietnicą Nieba.

- Jesteś najcudowniejszym CZYMŚ, co mogło mi się przytrafić.

- Brzmisz w każdym moim atomie.

- Ty to cały czas ty. Nawet jeśli masz wiele Ja, to akceptuję każde.

- Niektóre dni chce się przeżyć tylko raz. Dla mnie to dni, w których nie było Ciebie.

- Jesteś tak blisko mnie, choć jesteś tak daleko.

Ja mówiłem:

- Jesteś darem od Boga.

- W ciemności, która jest we mnie widzę tylko ciebie.

- Nie wiem nic o tobie i nie muszę wiedzieć, by cię pokochać.

- Jesteś moją Izoldą Złotowłosą, nie zapomnę o tobie nigdy.

- Niespełniona miłość jest jak piękny wiersz, którego nikt nie napisał. Napiszmy razem wiersz o uczuciu spełnionym …

 

Nadchodził zmierzch. W rynku rozświetliły się latarnie, ale drzewa rosnące na skwerze rzucały cień na ławkę Izoldy. Jej postać powoli wtapiała się w ciemność, aż w końcu poruszyła się niespokojnie.

- Dzięki tobie zapomniałam o moim przeznaczeniu. Jednak za chwilę będę musiała odejść.

- Nie odchodź proszę, błagam !

- Mówiłeś, że jestem darem od Boga. Jeśli to prawda, to jestem tylko  jego posłańcem. Przyszłam tu, żeby cię pocieszyć i dać ci nadzieję. Tak więc posłuchaj: masz tylko jedną przeszłość, ale nieskończenie wiele wersji przyszłości. Uwierz, że możesz zmienić ją na lepszą, a tego dokonasz. Ale pamiętaj: czas jest największym skarbem, ale i największym wrogiem człowieka. Więc nie marnuj go i ruszaj w drogę po własny los.

Spojrzała w górę i powiedziała cicho:

- Robi się ciemno, a więc na mnie już czas. Żegnaj, mój rycerzu …

Chciałem ją powstrzymać, ale byłem jak sparaliżowany. Głos uwiązł mi w gardle, a przez łzy niewiele widziałem. Gdy przetarłem oczy, ławka obok była pusta. Dziewczyna zniknęła „bo nadszedł czas zacząć wędrówki mile”.

Ławka była pusta, tylko na desce oparcia siedział mały, niebieski motyl. Miarowo rozkładał i składał skrzydełka, a po chwili odkryłem, że robi to w rytm uderzeń mojego serca. Kim on był ? Kim była Ona ?

 

Zebrałem graty i ze spuszczoną głową powlokłem się na przystanek autobusowy. Po niedługim czasie podjechał nocny autokar jadący do mojego miasta. Wgramoliłem się z trudem do wnętrza, kupiłem bilet i usiadłem na wolnym miejscu. Autobus ruszył, a ja oparłem rozgorączkowaną głowę o chłodną szybę.

Walcząc z kłębowiskiem myśli wyjrzałem przez okno. Czarne niebo byłe pełne gwiazd. Gdzieś tam wysoko połyskiwała srebrzysta wstęga Mlecznej Drogi, lśnił rubinowy dymek Kasjopei. Ich zimne światło rozmazywało się w moich oczach ...

Basowe mruczenie silnika stopniowo zaczęło brzmieć jak mantra Om. W półśnie dostroiłem się do jej wibracji i powoli dotarłem do głębokich stref świadomości. Zrozumiałem, że Ona była darem  od wszechświata i wtedy zalała mnie fala nieskończonej wdzięczności i absolutnego spokoju. Kołysząc się łagodnie mój magiczny, blaszany rydwan unosił mnie w przyszłość. Już się jej nie bałem, bo Izolda była tuż obok mnie …

 

 


Wiktor Lekney

Ilustracja muzyczna: Mitski - My Love Mine All Mine

2 komentarze:

  1. Opowieść odlotowa. A piosenka boska! Naj najlepsza!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Cytat: "Bo życie to sen, z którego budzi nas śmierć". To sentencja stulecia, nawet tysiąclecia. A w zasadzie to najgłębsze stwierdzenie filozoficzne wszech czasów. Brawo autor!

    OdpowiedzUsuń