niedziela, 29 listopada 2015

Nóż ... mmmmm ...!



Zawsze dbałem, by być w posiadaniu jakiegoś kozika. Mam tak od dziecka, jak każdy chłopiec duży czy mały. Choć już raczej duży chłopiec jestem, to pragnienie to wcale nie zmalało, a nawet rośnie, a na pewno ewoluuje.

Kiedyś, za pacholich lat, gdy wiedzy i doświadczenia brakowało, a i czasy były jakie były, człowiek kupował to co było. Biegałem więc z różnymi badziewiami ze sklepu sportowego, czy „od Ruskich” z targu. Dziadostwo goniło dziadostwo - trudno. Na szczęście czasy złe minęły, a i z latami doszło sporo wiedzy i jeszcze więcej jeszcze cenniejszego doświadczenia. No i chyba jeszcze cenniejszej świadomości.

Zapał do ostrego pozostał, zmieniły się oczekiwania. Dawniej nóż traktowałem jako swego rodzaju atrybut męskości, siły, przedłużenie penisa, sprzęt do obrony przed pełzającym złem, czy otwierania niemieckich czołgów. Dlatego (jak każdy chyba) musiałem przejść etap wieeelkich kosał typu Rambo, błyszczących, zębatych, groźnych, przerażających i na ogół nienadających się do niczego.

Dziś na szczęście nieco wydoroślałem, zrozumiałem, że nie muszę zabijać potworów, zwiększać swego ego, udowadniać czegoś sobie i innym. Dziś nóż to dla mnie narzędzie, podstawowe narzędzie którym mogę zrobić niemal wszystko, taki dodatkowy pazur, rodzaj trzeciej ręki. Nóż nie musi być straszny czy błyszczący - ma być dobry i funkcjonalny. Zauważyłem też tendencje minimalistyczne: używam coraz mniejszych i lżejszych kozików, na które kiedyś bym nawet nie spojrzał - za to mogę zrobić nimi rzeczy, o których kiedyś nawet nie śniłem. Zacząłem się też interesować praktycznymi kwestiami takimi , jak kształt głowni, szlif, stal, tang itp.

Przez grubo ponad 20 lat używałem Opineli. To moje pierwsze prawdziwe noże. Cenię je za prostotę, klimat, funkcjonalność i świetną jakość stali. Kupiwszy pierwszego Opinela zrozumiałem co znaczy prawdziwy „rzez” węglowej stali. Wcześniej żyłem po prostu w ciemności. Stosunkowo delikatnym i niedużym Opinelem robiłem przez lata wszystko: od strugania patyków na kiełbaskę i obcinania paznokci, po karczowanie lasu i roboty budowlane. Pod względem jakości i agresywności cięcia Opinel nie ma moim zdaniem sobie równych: tu zaznacza się przede wszystkim pełny płaski szlif, który bije na głowę inne megataktyczne kosy za ciężkie pieniądze. Z tym, że do takiego Opinelka trzeba dojrzeć - a to trwa.

Od jakiegoś czasu jestem fanatycznym wręcz wielbicielem noży skandynawskich. To moje kolejne „odkrycie” na stare lata. Chodzi o proste noże typu puukko w wersji nowoczesnej, czyli Mora! Morę znam wprawdzie od dawna, ale długo jej nie doceniałem. Teraz w kategorii stałych głowni to dla mnie „numer jeden”. Prosty, wręcz chamski kawał zaostrzonej blaszki w równie chamskiej gumowej/drewnianej rękojeści za stosunkowo nieduże pieniądze. Taki sprzęt budżetowy. Klimatu toto zbytnio nie ma, ale... No właśnie: ALE …

Świetna szwedzka stal, kapitalny „rzez”, lekkość i stosunkowo duża wytrzymałość (jak widać nie musi być full tang), super ergonomia. Długo nie mogłem przyzwyczaić się do niskiego skandynawskiego szlifu (zupełnie innego niż w Opinelu), ale gdy mi się to w końcu udało, to dziś nie wyobrażam sobie używania czegokolwiek innego. Do krojenia cebuli może nadaje się średnio, bo ją rozłupuje, a nie kroi, ale do pracy w drewnie jest rewelacyjny. A właśnie w drewnie dłubię na ogół w czasie moich wędrówek, biwaków i włóczęg. Nie bez powodu Mora jest znana i ceniona od stu lat na całym świecie i najwięksi malkontenci słowa złego nie powiedzą. Forma od lat niezmieniona - bo po co zmieniać coś, co jest niemal idealne. Wiadomo, że lepsze może być wrogiem dobrego.

Niemal wszystkie moje nożyki to oczywiście stal węglowa. Wprawdzie ciemnieje, lubi przyrdzewieć, a i na kanapce posmak wstrętny zostawia - ale TEN RZEZ rekompensuje wszystko. Tylko węglówka!!! Mam ze dwie - trzy chromowe nierdzewki, ale używam ich raczej okazjonalnie, np. na kempingu na wakacjach, gdzie robię nimi jedzenie, ale do strugania patyka już węglówkę wyciągam. Nierdzewna Mory ze stali Sandvik to bardzo dobre noże, ale „rzezem” węglówce ustępuje. Stal nierdzewna jest dla mnie taka... zbyt mało „soczysta”.

Z różnych Mor szczególnie sympatią darzę serię Classic - mam kilka modeli: delikatne, ale świetne klimatyczne nożyki. Drewniana rączka to jest to, co lubię. Mora Classic mogłaby powstać już 1000 lat temu i wyglądałby tak samo jak dziś. Również za 1000 lat jej forma nadal będzie aktualna. To po prostu nóż idealny.

Od jakiegoś czasu używam też szwedzkich noży Hultafors. Podobne do Mor, szlif ten sam, to noże raczej industrialne, co może niektórych „klimaciarzy” odpychać. No i nieznana mi bliżej stal japońska - długo podchodziłem nieufnie - aż spróbowałem i.... po prostu opad szczeny. Mały Hultaj HVK tnie nie gorzej od Mory – to również świetny nożyk. Duży Hultaj GK mniej przypadł mi do gustu; gruba, krótka głownia – ale to też bardzo dobry nóż.

Dodam, że preferuję głownie typu drop point, dlatego niektóre Mory nieco przeprofilowałem w tym kierunku. Ale i typowy kształt clip point jest ok. Głowni typu tanto nie używałem i nie wiem do czego mógłbym ich używać… Noże typu bowie i podobne kosy uważam za nieprzydatne dla mnie.

Koziki ostrzę zawsze z ręki, na kamieniu, a ostatnio też na papierze ściernym. Ostrząc z ręki, przy nieuwadze powstaje lekki convex – ale mi to nie przeszkadza. Noże moje noszę na ogół w plecaku, na biwaku na ogół wieszam na szyi – by były pod ręką. Jako „neck” Mora czy Hultafors świetnie się sprawdzają. Na pasku nie noszę, bo mi przeszkadzają.

Oprócz noży w lesie używam też małej maczety i równie małej piły składanej ogrodniczej, która świetnie się sprawdza. Siekierki na razie nie mam, ale przymierzam się.


Dominik