poniedziałek, 31 grudnia 2018

Z wizytą u Bobolusa


Listopad. Ciemno, zimno i do domu daleko. To świetna okazja by ruszyć się z fotela ! Jest kraina skał, jaskiń i średniowiecznych twierdz. Jest gdzieś w Eurazji. Tam ruszamy dziś.

W środkowej części Wyżyny Częstochowskiej, w gminie Niegowa jest jurajski grzbiet o południkowym przebiegu, tak zwana Grzęda Mirowsko - Bobolicka. Jej oba krańce wieńczą zamczyska zbudowane przez Kazimierza Wielkiego. Wędrówkę – pieszą, bo szlak wiedzie przez najeżone wychodniami skalnymi wzgórze, rozpoczynamy od zachodniego krańca, zajętego przez Orle Gniazdo w Mirowie. Zamek jest obecnie poddawany renowacji, a ponieważ natura ciągnie wilka a także człeka w dzicz, ruszamy dalej, napełniając płuca orzeźwiającym powietrzem. W takich okolicznościach nogi wręcz wyrywają się naprzód po stromiznach a głowa i ręce rwą się do wspinaczki na szczyty skałek. Tu można podziwiać rozległe widoki: ostańce skalne, okoliczne wzgórza i rozległy horyzont. Przede wszystkim, będąc w okolicy środka grzbietu, można obserwować oba tutejsze zamki – jako się rzekło: na zachodzie mirowski, a na wschodnim krańcu odnowiony z wielkim rozmachem zamek Bobolice. Ta naskalna warownia prezentuje się znakomicie, niezależnie od kierunku, z jakiego jest obserwowana. W całkiem nieodległej przeszłości była to, malownicza co prawda, tak zwana „trwała ruina”. W istocie rzeczy były to resztki kilku murów na skalnych ostańcach. Jednak okazuje się, że chcieć, to móc – teraz znów mamy nowy, choć pradawny zamek!

Wszystko to - piękna historia, jednak naokoło natura może zachwycać nas na różne sposoby: a to rozmaite malownicze skały, urwiska, a to porastające skały rośliny, to znów stada ptaków, które można teraz dogodniej obserwować poprzez pozbawione liści zarośla. Pomiędzy zamkami kursowały, tam i z powrotem, dwa kruki. Gdzież tam nam, przyziemnym, dwunożnym istotom, do ich chyżości! My – kilka kroków, one - pół drogi! Ich głębokie krakanie zawsze nadaje miejscu charakter pierwotnej dzikości. A przecież chcieliśmy ruszyć w dzicz.

Pragnęliśmy terenowych atrakcji, no to i mamy – podróżnik odstawił pięknego fikoła przy próbie fotografowania naskalnych paproci. (Nie spadać ze skał!). Na szczęście aparatowi nic się nie stało. Oczywiście mowa o tym fotograficznym, a nie o jego właścicielu ;). W cichej, międzyskalnej dolinie otaczają nas różniaste sikorki (sosnówki, modre, bogatki, a nawet czubate czubatki), a wśród nich kowalik – bargiel kowalik, który, widząc ciekawą norę w białej skale, od razu ją sprawdza. Gdyby tak chciały pozować, to można by sobie je pofotografować. Jednak nic z tego – ich żywioł, to ciągły ruch. Poza tym robi się już dość ciemno.

No cóż, powoli kierujemy się w drogę powrotną. Aż tu nagle – Bobolus! No, już byśmy nieomal zapomnieli, jaki był nasz główny cel. Przecież mieliśmy odwiedzić Bobolusa Jurajskiego. Tuż przed zmrokiem natrafiamy na wejście do jego przedwiecznej siedziby. To jaskinia „Stajnia”. W pionowej ścianie skalnej jest ogromna szczelina krasowa. W niej znaleziono niedawno pierwszą w Polsce skamieniałość pierwotnych mieszkańców tych ziem – ząb trzonowy neandertalczyka! Ci praludzie mieszkali tu kilkadziesiąt tysięcy lat wcześniej, przed przybyciem naszych przodków – Homo sapiens. Dzięki skamieniałości znalezionej w tym skalnym schronisku, możemy się poszczycić już nie tylko wytworami ich rąk, czyli pozostałościami narzędzi, ale też jednoznacznym, biologicznym dowodem. Do wytwarzania kamiennych narzędzi służyły im krzemienie przyniesione tu z daleka i zgromadzone w tej samej jaskini, w prehistorycznym magazynie.

Człowiek neandertalski prowadził wędrowny tryb życia, w związku z czym nie zamieszkiwał jaskiń w sposób stały, a jedynie przebywał w nich okresowo. Dzieci właścicieli tego terenu nadały temu pra-mieszkańcowi sympatyczne przezwisko Bobolusa Jurajskiego.

Cóż, pora wracać. Resztę niech dopowiedzą fotografie, niech popracuje wyobraźnia czytelnika.

A co do muzyki…… Hmmmm. Wraz z RODO, muzyka umarła ;-). Słuchajta sobie, czego tam chceta!  


Widok na zachód - Mirów
Spojrzenie na wschód - Bobolice

Skalne teatrum
Sosna w stylu pienińskim
Skalny bunkier lub hełm
Widoczek z paprotką zwyczajną
Jurajski grzbiet
Zamek Bobolice
Jaskinia Stajnia
Tajemnicze skały
Sosny w stylu bonsai

Tekst i foto: Jurek Jurajski

niedziela, 11 listopada 2018

Bułgarski kompan - część druga


Drugim nożem pochodzącym  z Bułgarii od firmy Manly, który chciałbym przedstawić  jest model Peak. W odróżnieniu od opisywanego wcześniej „ starszego brata” jest to nóż składany (folder).
 Manly Peak występuje w dwóch wersjach klingi – jednoręcznej wyposażonej w otwór do otwierania i dwuręcznej otwieranej jak scyzoryk, a klinga wykonana może być ze stali D2 (wersja podstawowa), 154CM lub też proszkowej stali S90V.

Rękojeść wykonana jest z G10, dostępne kolory to : czarny, pomarańczowy, oraz w kamuflażu pustynnym. Mamy dzięki temu:
·         2 wersje klingi
·         3 kolory rękojeści
·         3 rodzaje stali
Daje nam to razem aż 18 różnych wersji noża do wyboru! Dodajmy do tego, że w stosunku jakość/cena -  nóż ten nie ma w zasadzie żadnej konkurencji , podobnie jak model Patriot, gdyż w podstawowej wersji kosztuje on w Polsce około 200zł.

W tym artykule opiszę  jedyny posiadany aktualnie przeze mnie egzemplarz noża – wersję z  jednoręcznie otwieraną klingą wykonaną ze stali D2, z rękojeścią z czarnego G10.

Na początek jak zwykle garść suchych danych technicznych:
Długość całego noża: 220 mm
Długość klingi: 94 mm
Masa noża : 115g,
Grubość klingi: 2,8 mm
Grubość krawędzi tnącej: ~ 0,4 mm

Nóż wykonany jest bardzo dobrze,  wszystkie ostre krawędzie są złagodzone, nic nie wpija się w dłoń nawet w mocnym chwycie.  Faktura G10 nie jest ani za ostra, ani zbyt gładka, nóż nie razi dłoni, ani też nie ślizga się w niej, oczywiście w mokrej dłoni jest nieco gorzej, ale pracować można bez problemu. Odnośnie walorów estetycznych – klinga oraz klips poddano procesowi „stonewash” co mnie osobiście bardzo się podoba. Spasowanie klingi z rękojeścią i sprężyną blokady również jest na wysokim (choć nie najwyższym) poziomie.  Rękojeść wyposażona jest w szkieletowe linersy, skręcona na sześć śrub (3 z każdej strony). Wszystkie śruby skręcające nóż mają łby imbusowe, a ponadto do noża dołączone są dwa kluczyki umożliwiające bezproblemową regulację  luzów klingi czy też demontaż noża (np. do czyszczenia).

Projekt samego noża może wielu osobom wydawać się „zwykły” i „nudny”, ale właśnie w tym tkwi cały jego urok. Nie mamy tu „połamanych” szlifów, dziwnych kształtów klingi i rękojeści. Mamy zwykły, prosty nóż o znakomitych walorach użytkowych i bardzo dobrej ergonomii – a dla mnie to jest najważniejsze.

Odnośnie mechaniki noża – niestety wielbiciele klikania nie mają tu czego szukać.  Sprężyna blokady back lock  pewnie trzyma nóż w zamkniętej pozycji, a jego otwarcie jest płynne, choć  z błyskawiczną szybkością nie ma wiele wspólnego :). Sama blokada działa bez zarzutu – pewnie blokuje klingę noża w pozycji otwartej i nie ma przy tym „konstrukcyjnie uwarunkowanego luzu w płaszczyźnie pionowej” czyli blade-playa. Oś główna  noża wyposażona jest w podkładki wykonane z brązu. W swoim egzemplarzu dorobiłem dodatkowe podkładki z bardzo cienkiego teflonu, dzięki czemu nóż otwiera się lżej, nie posiadając przy tym luzów. Sam otwór do otwierania spełnia swoje zadanie bez problemu – nie ma sfazowanych krawędzi utrudniających otwieranie, a jednocześnie krawędzie te nie są ostre i nie powodują bólu kciuka.

Na końcu rękojeści znajduje się klips. Trzyma on nóż pewnie, można  przełożyć go na lewą lub prawą stronę noża, jednak tylko w pozycji  „tip-up”.   Kolejną zaletą tego klipsa jest bardzo głębokie ułożenie Peaka w kieszeni, co zapewnia dyskrecję przy noszeniu tego wcale niemałego noża. Właśnie dzięki wygodzie  i dyskrecji noszenia nóż ten wyparł z mojej kieszeni wiele innych składaków.

Klinga o słusznej długości blisko 100 mm i grubości niecałych 3 mm posiada pełny płaski szlif i bardzo cienką krawędź tnącą, co przedkłada się na znakomite właściwości tnące tego noża.  Nóż płynie przez każdy cięty materiał – zarówno w kuchni jak i  w pracach EDC czy terenowych.  W kuchni mankamentem może być nieco zbyt krótka klinga do niektórych zastosowań (np. do krojenia większych rozmiarów produktów spożywczych), pamiętajmy jednak, że nie jest to nóż kuchenny. U mnie nóż ten często pełni funkcję terenowego kuchenniaka, a jednocześnie noża „czystego” – używanego do przygotowywania posiłków itp. prac. Z racji wąskiego i szpiczastego czubka trudniej nim niekiedy smarować pieczywo, nie na tyle jednak by czynność ta była niewykonalna czy przesadnie irytująca. Cienki i szpiczasty czubek sprawuje się  natomiast doskonale w precyzyjnych pracach oraz przy sprawianiu ryb, choć w tej ostatniej czynności należy mieć na uwadze  trudniejsze czyszczenie noża w porównaniu ze stałymi ostrzami.  Nosząc i używając Peaka należy też pamiętać o niewielkiej grubości klingi – niecałe 3 mm w najgrubszym miejscu i grubość płynnie zmniejsza się w kierunku czubka, więc nie jest to zdecydowanie łom.

Klinga wykonana jest ze stali narzędziowej D2 (oznaczenie 1.2379) zahartowanej do 59-61 HRC. Jest to stal o dużej zawartości węgla, a z racji sporej zawartości chromu uznaje się ją za stal „prawie” nierdzewną. W przypadku Manly Peak-a  wielokrotnie zaobserwowałem pokrywanie się klingi powierzchniowymi plamkami rdzy (szczególnie po cięciu  cytryny itp. produktów). Plamki te jednak dość łatwo można usunąć, poza tym ja jestem wyznawcą zasady, że „używany nóż nie zdąży zardzewieć” :-).  Trzeba mieć jednak na uwadze to, że stal ta nie jest całkowicie nierdzewna i czasami będzie wymagać pielęgnacji lub pogodzenia się z przebarwieniami i plamkami na powierzchni klingi.
Nóż trzyma ostrość bardzo dobrze – trzeba naprawdę sporo pracować by stępić go tak by stracił ostrość roboczą. Nawet ostrość „goląca” utrzymuje się bardzo długo. Niestety gdy nóż mocno stępi trzeba będzie włożyć sporo pracy w przywrócenie ostrości. Dlatego w przypadku każdego noża zalecam regularne delikatne podostrzanie go.

Podsumowując – nóż Manly Peak jest podobnie jak jego starszy brat –Patriot – poprawnie wykonanym NARZĘDZIEM. U mnie skutecznie wyparł z kieszeni wszystkie inne składane noże (nie licząc scyzoryków Victorinoxa, ale to osobny temat ;) ). Z całą stanowczością mogę polecić ten nóż każdemu, kto traktuje nóż jako narzędzie do cięcia, a nie łom i zabawkę do klikania i chwalenia się nim na zdjęciach na Fejsie.






Tekst i foto: Psycho

Bułgarski kompan - część pierwsza


Z czym większości z Was kojarzy się Bułgaria? Zapewne z wczasami nad Morzem Czarnym, z handlarzami sprzedającymi ubrania  na bazarach, ale niektórym też od pewnego czasu, za sprawą firmy Manly – z nożami.
Firma o której mowa istnieje na rynku stosunkowo niedługo, lecz już zdobyła rzeszę zadowolonych posiadaczy/użytkowników.
Osobiście posiadam dwa noże tej firmy – Manly Patriot (fixed) i  Manly Peak (folder).
W tym opracowaniu zajmę się  modelem Patriot, a składanemu Peak-owi poświęcę kolejny tekst.

Nóż Manly Patriot to średnich rozmiarów nóż ze stałą klingą wykonaną ze stali D2,  z rękojeścią z kompozytu G10 wyposażony w kydexową pochwę.
Na początek garść danych technicznych:
Długość klingi : 92 mm
Szerokość klingi: 25 mm ( mierzone u nasady, przy rękojeści)
Grubość maksymalna: 3,9 mm
Długość całego noża : 208 mm
Waga: 130g.
Grubość nad krawędzią tnącą : ~0,6 mm

Jak widać nie jest to ani zbyt duży, ani ciężki nóż.  Wykonany jest ze stali narzędziowej D2 (1.2379), natomiast rękojeść zrobiona jest z czarnego G10 (dostępne są też stal 154CM i  kolory G10: zielony, pomarańczowy oraz rękojeść wykonana z drewna). Ogromną zaletą noża jest jego stosunek jakości do ceny – w naszym kraju w oficjalnym sklepowym obrocie kosztuje w podstawowej wersji ok. 200zł. W tej cenie nigdzie nie dostaniemy ani takich materiałów, ani takiej jakości wykonania. Nóż wykonany jest poprawnie i estetycznie, choć miłośnicy mikronowej dokładności z całą pewnością znaleźliby coś żeby się przyczepić. Ja się tym nie przejmuję, bo dla mnie nóż musi przede wszystkim być użytkowym narzędziem. Patriot wykonany jest bardzo dobrze –  jest to poziom  którym dorównuje wielu uznanym producentom noży (zarówno firmowych jak i wykonywanych przez rodzimych nożowników).

Klinga o kształcie drop point posiada pełny płaski szlif, a pod kciukiem i palcem wskazującym znajdują się ząbki poprawiające chwyt i  zapobiegające ześlizgnięciu się palców na klingę.  Nóż ma konstrukcję „full tang”, a rękojeść jest lekko wygięta w dół (tzw. „banan”). Okładziny przymocowane są do trzpienia przy pomocą stalowych nierdzewnych nitów oczkowych, spośród których tylny może pełnić funkcję oczka do przeciągnięcia linki zabezpieczającej. Niestety pod okładzinami nie znajdziemy otworów odciążających trzpień głowni, a według mnie przydałyby się temu nożowi, gdyż byłby dzięki temu jeszcze lżejszy.
Maksymalna grubość klingi wynosi niecałe 4 mm i zmniejsza się płynnie ku czubkowi, co powoduje, że sam czubek noża nie jest pancerny co nie znaczy, że jest delikatny, ale nie jest to łom.
Przy końcu rękojeści za okładziny wystaje niewielki fragment trzpienia. Nie wiem jaką wg projektanta miał on mieć funkcję – wg mnie nie nadaje się do użycia jako glassbreaker ani  tym bardziej łopatka, może chodzi jedynie o funkcje zdobnicze ? Niektórym może też przeszkadzać  w odwrotnym chwycie, ale jego usunięcie we własnym zakresie nie powinno być trudne.

Pochwa wykonana jest z dwóch kawałków kydexu połączonych ośmioma nitami, spośród których jeden jest dokładnie taki sam jak nity łączące okładziny z trzpieniem klingi. W sumie jest to fajny detal stylistyczny, a ponadto może służyć do zawieszenia pochwy od noża na lince.
Pochwa trzyma nóż bardzo pewnie, nóż nie ma w ogóle tendencji do wypadania, oraz – co ważne i wcale nieoczywiste – kydex nie tępi noża co często ma miejsce w źle zaprojektowanych i wykonanych kydeksowych pochwach. Do mocowania pochwy do pasa służy parciana „żabka”. Jest to według  mnie bardzo dobre rozwiązanie: pochwę z nożem można wyciągnąć z żabki i odłożyć, przy czym żabka zostaje przy pasie.  Wadą tego rozwiązania jest konieczność pamiętania o zapinaniu nitu na pasku dookoła rękojeści noża gdyż bez tego łatwo można zgubić nóż.
Parciana żabka umożliwia ruch noża na pasie, więc nie przeszkadza on w ogóle przy noszeniu. W nowszych wersjach noża miękki element parciany zastąpiono  sztywnym kydexowym, który choć na pewno jest trwalszy i solidniejszy według mnie pogarsza komfort noszenia noża.

Jak już wspominałem – nóż jest wykonany z narzędziowej stali D2 o twardości 59-61 HRC. Jest to stal „prawie” nierdzewna  z uwagi na sporą zawartość chromu.  W praktyce nóż pracując w wilgotnym lub innym korozyjnym środowisku potrafi pokryć się rudymi plamkami, łatwymi jednak do usunięcia choćby zwykłą ostrą gąbką do zmywania naczyń i mleczkiem do czyszczenia.  Trzymanie ostrości jest bardzo dobre: nóż tępi się powoli, zarówno z ostrości „golącej” jak i przede wszystkim roboczej. Niestety szybkie przywrócenie ostrości wymaga użycia diamentów, ale coś za coś.  Nie zauważyłem też tendencji do wykruszeń/wyszczerbień krawędzi tnącej na twardszych materiałach, co dobrze świadczy o obróbce cieplnej  tego noża.

Użytkowo nóż wypada również bardzo dobrze. Z racji pełnego płaskiego szlifu i relatywnie cienkiej krawędzi tnącej doskonale sprawdza się w terenowej kuchni.  Cięcie i krojenie artykułów spożywczych to dla niego żaden problem. Jedynie w przypadku wielkich bochenków chleba czy kawałków sera/wędliny itp.  problemem może być zbyt mała długość klingi. No ale nie jest to jednak nóż kuchenny.  Odnośnie prac w drewnie nóż również spisuje się bardzo dobrze, choć jednak gorzej niż noże ze szlifem skandynawskim.  Nóż jest też wystarczająco solidny by batonować nim kawałki drewna, o ile ktoś naprawdę potrzebuje albo  lubi taką czynność, bo według mnie jest to w większości przypadków całkowicie bezsensowna robota. Ostry czubek umożliwia wykonywanie precyzyjnych prac,  na przykład dokładnego wycinania elementów ze skóry itp. Nóż ten też całkiem dobrze spisuje się przy oprawianiu ryb (poza filetowaniem, ale to zadanie dla specjalistycznych narzędzi). Z racji tego, że nie poluję – nie jestem w stanie stwierdzić czy nóż ten sprawdzi się jako nóż myśliwski do sprawiania zwierzyny. Przypuszczam jednak, że nie będzie to dla niego większy problem.

Rękojeść leży w ręce bardzo dobrze w każdym chwycie, a  niewielki jelec  nie przeszkadza w pracy i  przy tym chroni nasze palce przed skaleczeniem. Chwyt w mokrej dłoni jest gorszy, ale nie na tyle, żeby nie można było bezpiecznie pracować nożem.

Podsumowując : nóż Manly Patriot jest prostym  i użytkowym NARZĘDZIEM, bez przysłowiowych wodotrysków, wykonanym poprawnie, z dobrych materiałów, a przy tym w bardzo dobrej cenie. Nie dziwi mnie wcale sukces tego noża i jeżeli firma Manly nadal będzie prowadziła taką politykę cenowo – jakościową, to z całą pewnością przybędzie jej zwolenników. W tej chwili nie widzę sensownej alternatywy dla Manly Patriot w kategorii „niedrogi nóż w teren niebędący Morą” :-)






Tekst i foto: Psycho



wtorek, 23 października 2018

Lotar tracker: masakrator na Dzień Sądu …

Każdy nóż, który biorę do ręki wywołuje we mnie pewne skojarzenia, niekoniecznie zgodne z jego przeznaczeniem. Niektóre noże wywołują we mnie obrazy ciężkiej pracy, inne kojarzą się z ukochaną swobodną włóczęgą po bezdrożach, są noże jawiące mi się umazane krwią i oplątane bebechami wroga, są też noże przywodzące na myśl chłodną elegancję gentlemana z kręgów światowego high-life’u. Jednak wizję totalnej zagłady ludzkości wywołał we mnie jak do tej pory tylko jeden nóż: tracker od świętokrzyskiego knifemakera Lotara.

Tracker to bardzo ciekawa i słynna konstrukcja, więc warto powiedzieć kilka słów o tym typie noża. Jego historia rozpoczęła się w latach 80- tych od projektu Toma Browna, szefa znanej amerykańskiej firmy survivalowej. Rozgłos przyniósł trackerowi film "The Hunted" (u nas znany pod tytułem „Nożownik”) z Tommy Lee Jonesem i Benicio Del Toro w rolach głównych. Powstało wiele odmian tego noża, ale najbardziej klasyczny model jest produkowany przez amerykańską firmę TOPS. Tracker to bardzo specyficzny nóż ze względu na połączenie w jednej klindze dwóch różnych ostrzy. Taka konstrukcja daje szereg możliwości, ale coś za coś: Tom Brown z góry założył, że do kompletu potrzebny będzie jakiś „zwykły” fixed. Dla mnie to trochę naciągana filozofia jak na nóż terenowy, ale nie sposób odmówić trackerowi zalet. W jednym narzędziu mamy siekierkę, ośnik, skiner, młotek i łom. Nieźle, prawda?

Nigdy nie miałem trackera i byłem bardzo ciekaw jego możliwości. Po wzięciu go do ręki pojawiły się w mojej głowie wspomniane wyżej ponure obrazy anihilacji naszego świata, rodem z „Terminatora”. Wiem, wiem – tracker to narzędzie typowo survivalowe, ale w wykonaniu Lotara to coś znacznie więcej i dziwnie działa na człowieka. Lotar przyzwyczaił nas już do dekadenckiego stylu swoich noży, ale jego tracker to samo Zło zaklęte w stali …

Na początek podstawowe technikalia tego potwora. Jest on przedstawicielem serii G czyli według jego twórcy „serii głównej, tańszej i mało wybajerzonej”. Knifemaker podaje, że „stal to resor, hartowanie selektywne, twardość 55-60 HRC. Rękojeść dąb katowany kwasami, palony, malowany i olejowany”. Rozmiary noża według moich pomiarów to: długość całkowita 22 cm, długość klingi 12 cm, jej grubość 4 milimetry, a wysokość w najwyższym miejscu 42 milimetry.

Klinga jest bardzo solidna i ma mocny czubek, który potrafi naprawdę dużo wytrzymać. Obniżenie grzbietu przy rękojeści dobrze sprawdza się przy krzesaniu iskier, a ponadto pozwala wygodnie oprzeć na nim kciuk lub palec wskazujący, co bardzo poprawia ergonomię pracy. Płazy pozostawił twórca celowo niewykończone i pokryte rdzą, co sprawia wrażenie, jakby tracker został wykuty z pancerza czołgu zniszczonego podczas atomowego Armageddonu. Zdecydowanie podnosi to posępny urok noża, a w użytkowaniu absolutnie nie przeszkadza. Pewną trudność sprawia natomiast jego naostrzenie. Stal ostrzy się bez problemu, natomiast nieco kłopotliwe jest dotarcie z osełką do każdego zakamarka tak „połamanej” krawędzi tnącej, szczególnie w miejscu styku obu ostrzy. W końcu udało mi się to przy użyciu okrągłych prętów Turnboxa. Myślę jednak, że w warunkach walki o przetrwanie w brutalnym świecie ery postapokaliptycznej jest to drobiazg bez znaczenia.

Kanciasta, pękata rękojeść noża idealnie wpisuje się w jego mroczny design. Okładki wykończone są na toxic, ale jaki toxic! Głęboko użebrowane drewno po obróbce zaaplikowanej mu przez Lotara wygląda jak po zabójczej dawce promieniowania gamma. Oprócz złowieszczego wyglądu daje to rękojeści niebywałą chwytność. Co ciekawe, mimo kanciastego kształtu i bardzo agresywnej faktury rękojeść jest całkiem wygodna. Jednak przy dłuższym czy bardziej siłowym użytkowaniu warto rozejrzeć się za jakąś rękawiczką.

Mocarna budowa trackera predestynuje go do bycia narzędziem totalnej destrukcji, odpuściłem mu więc niegodne jego potęgi eksperymenty w domowej kuchni. Spróbowałem natomiast użyć go w terenowych zastosowaniach kuchennych. Próba zrobienia kanapki z żółtym serem skończyła się w sumie niepowodzeniem. Ser jakoś pociąłem „dziobową” częścią ostrza na plastry, co prawda dość grube. Praca szła nienadzwyczajnie bo owa część ma raptem 7 centymetrów licząc po linii brzuszka, ale dałem radę. Natomiast nijak nie mogłem ukroić chleba, bo piłując bochenek kruszyłem go hakowatym występem ostrza znajdującym się na granicy szlifów. Nie zraziło mnie to jednak do trackera bo przecież po III wojnie światowej chleba raczej nie uświadczy... Co innego z mięsem, postanowiłem więc spróbować, jak nóż poradzi sobie z jego obróbką. Jako obiektu testowego użyłem boczku z grubą skórą, co pozwoliło mi użyć trackera jako skinera. W tej roli spisał się doskonale i przednią, brzuchatą częścią ostrza precyzyjnie oddzielił skórę od smakowitego mięsiwa. Jego krojenie na plastry też szło nieźle, aż pozostał wąski kawałek. Pokrojenie tej resztki okazało się zadaniem trudniejszym niż wcześniejsze krojenie sera. Po prostu boczek był bardziej wiotki i nacisk grubej klingi wyginał go na wszystkie strony. Skończyłem robotę kładąc mięso na bok i tnąc plastry w poziomie, wszystko oczywiście „dziobową” częścią klingi. Tracker bez problemu poradził sobie jeszcze z krojeniem kiełbasy i smarowaniem chleba, ale to chyba wszystko, na co go stać w dziedzinie przygotowania jadła. Być może świetnie obrałby ziemniaki ostrzem z recurvą, ale mam do tej czynności zasadniczy wstręt więc nie próbowałem. W sumie jako kuchenniak jest narzędziem ostatniej szansy i nie zmienią tego nawet doskonałe wyniki w otwieraniu nim konserw, o ile można tą czynność zaliczyć do kuchennych.

Kiepskie osiągnięcia trackera w obróbce artykułów spożywczych nie zmniejszyły mojej nim fascynacji. W końcu jego żywiołem nie jest przyrządzanie bakłażanów pod beszamelem a ‘la markiza de Pompadour. Trzymając Lotarowego trackera w ręku zapragnąłem dokonać nim maksymalnej masakry, aż do utraty tchu. Tak więc z nożem w ręku i żądzą mordu w sercu, zanurzyłem się w leśne ostępy naszej pięknej Jury. Znalazłem porzucony przez drwala spory kawał świeżo ściętej sosny i zaczęła się rzeź. Przez blisko godzinę rąbałem, siekłem, kłułem i wierciłem drewnianego przeciwnika. Szczątki jego ciała leciały na wszystkie strony i wnet zasłały cały plac boju. Po zmasakrowaniu drzewa poszukałem kolejnych wrogów na pobliskim dzikim wysypisku. Tam zabrałem się za eksterminację armii plastikowych odpadów w postaci obudowy starego telewizora i stosu bliżej niezidentyfikowanych skrzynek czy doniczek. Wszystkie te wraże siły szybko rozpadły się pod ciosami trackera, a ja zachęcony zwycięstwem poddałem go kolejnym próbom. Przerąbałem kilka razy kabel ze splotu grubego, aluminiowego drutu oraz rozprułem duży, zardzewiały pojemnik nieznanego przeznaczenia. Nie zrobiło to na nożu większego wrażenia więc postanowiłem poddać go konfrontacji z naprawdę twardym przeciwnikiem. Ze sterty rozbiórkowego gruzu wybrałem solidnie wyglądającą cegłę, na wszelki wypadek odwróciłem głowę i rąbnąłem z całej siły. Nóż aż zadzwonił w mojej ręce. Spojrzałem i zobaczyłem cegłę rozwaloną na dwa kawałki. Oczywiście tracker nie przeciął jej na wskroś, spora część pękła pod wpływem uderzenia, tym niemniej efekt był spektakularny. Po tych wszystkich wyczynach tracker wciąż był gotów do walki mimo, że stracił sporo ze swojej ostrości, a pamiątką z pokonania cegły było niewielkie wybłyszczenie ostrza. Nabrałem do dzieła Lotara takiego zaufania, że zaryzykowałem rzucanie nim do drewnianego słupa, pamiętającego chyba czasy powojennej elektryfikacji. Był to podstępny przeciwnik, bo wypełniająca go żywica uczyniła jego sękate ciało niebywale twardym i odpornym na ciosy. Miotałem trackerem dobry kwadrans. Przyznaję, że kilka razy nie trafiłem w cel lub trafiałem pod złym kątem, przez co nóż odbijał się od słupa jak piłka i z brzękiem koziołkował po najeżonej kamieniami ścieżce. Przetrwał jednak dzielnie to brutalne traktowanie i poza kolejnymi rysami nie odniósł większych obrażeń.

Na koniec spostrzeżenia i wnioski. Tracker od Lotara to prawdziwy masakrator, solidna maszyna, której naprawdę można zaufać,. Stal obrobiona jest bez zastrzeżeń: łatwo się ostrzy i przyzwoicie długo trzyma ostrość, no i zupełnie nie ma tendencji do wykruszania krawędzi tnącej nawet przy poważnym nadużyciu. Rękojeść ogólnie jest w porządku, ale przy dłuższej czy cięższej pracy wskazana jest rękawiczka. Jeśli chodzi o użytkowość noża to - jak zaznaczyłem na wstępie - konstrukcja trackera jest specyficzna i nie można wymagać od niego wszystkiego. Z pracami kuchennymi radzi sobie raczej kiepsko i tu faktycznie potrzebny jest do kompletu drugi „normalny” nóż. Za to w obróbce drewna sprawdza się znakomicie. Popisową konkurencją jest zwłaszcza rąbanie, choć jako ośnik czy mini-maczeta też wypada doskonale. W wydaniu Lotara tracker zyskał dodatkowo budzący grozę wygląd, o którym tyle pisałem. Jednak moim zdaniem najważniejsze jest to, że daje posiadaczowi wiele radości z jego używania, a zwłaszcza nadużywania. Ten nóż nie skamle o łaskę, on mówi: kill 'em all …









Tekst i foto: Wiktor Lekney

czwartek, 21 czerwca 2018

Idealny scyzoryk dla wędrowca


Zainspirowany tekstem „ Włóczęga z Wiktorem” zamieszczonym na tym blogu http://swoimszlakiem.blogspot.com/2015/04/woczega-z-wiktorem.html postanowiłem napisać parę słów o swoim ulubionym scyzoryku. Nie jest to porównanie ani konfrontacja z tamtym tekstem, ani jego kontynuacja. Scyzoryków także nie zamierzam ze sobą porównywać, bo raz że są zupełnie inne, a dwa – oba są doskonałymi narzędziami ( jak to Victorinoxy) :), a wybór scyzoryka zabranego w teren, będzie zależał przede wszystkim od indywidualnych preferencji każdego użytkownika.

Moim ulubionym scyzorykiem „na szlak” ale też i na co dzień jest model Trailmaster. Posiadam kilka egzemplarzy w różnych wersjach i postanowiłem napisać o nim parę słów. Na drugim miejscu znajduje się scyzoryk Victorinox Forester i jako, że różnią się one w zasadzie tylko jednym narzędziem – tekst ten będzie traktował także o nim.

Scyzoryk Victorinox Trailmaster, występujący także pod nazwą Trekker, to model o długości 111mm, z klingą blokowaną przy pomocy blokady linerlock. Na tym samym listku blokady mamy blokowany również otwieracz do kapsli ze śrubokrętem i narzędziem do ściągania izolacji. Reszta narzędzi to piłka do drewna, otwieracz do konserw ze śrubokrętem, a z drugiej strony scyzoryka – szpikulec, oraz śrubokręt krzyżakowy. Alternatywą dla wkrętaka jest korkociąg występujący w modelul Forester. Ponadto oba scyzoryki posiadają standardową wykałaczkę i pęsetę. Nie zagłębiam się w opis narzędzi, kto chce się czegoś dowiedzieć o nich – odsyłam do moich tekstów pt „Mały szwajcarski przyjaciel” http://swoimszlakiem.blogspot.com/2016/02/may-szwajcarski-przyjaciel.html lub „Victorinoxy w służbie” http://swoimszlakiem.blogspot.com/2016/11/victorinoxy-w-suzbie.html .

Opisywane modele scyzoryka występują w kilku wersjach, różniących się ostrzem głównym. Mamy więc : scyzoryk z ostrzem gładkim, otwieranym dwoma rękami (z klasycznym nacięciem pod paznokieć), scyzoryk z ostrzem częściowo ząbkowanym, otwieranym jedną ręką (z otworem), scyzoryk z ostrzem gładkim, otwieranym jedną ręką (z otworem) - niestety jest to nieco trudniej dostępna wersja.

      Oba scyzoryki występują w różnych okładzinach – standardowych czarnych z tworzywa, lub też gumowanych, bardziej chwytnych, lecz niestety nie posiadających miejsca na wykałaczkę i pęsetę.
Każda z opisywanych wariacji występuje zarówno w modelu Trailmaster jak i Forester, co  umożliwia dopasowanie scyzoryka do swoich potrzeb.

Dlaczego uważam, że ten model Victorinoxa jest najlepszym narzędziem dla włóczęgi?
Ano dlatego, że ma on najpotrzebniejsze narzędzia, a przy tym nie jest przesadnie gruby, dzięki czemu bardzo wygodnie można trzymać go w ręce, a jego waga nie jest zbyt duża.

Głównym ostrzem możemy bez problemu przygotować posiłek na turystycznym szlaku, możemy nim także zastrugać kijek na kiełbasę, czy zawieszenie na menażkę,  wspomóc się przy drobnych naprawach sprzętu. Nosząc go na co dzień przyda się przy otwieraniu paczek, cięciu sznurka, przygotowywaniu kanapek w pracy itp. Bardzo ważną rzeczą jest większa akceptowalność społeczna niż  w przypadku noża składanego (foldera) lub też noża ze stałą klingą (fixeda). Wyciągając go wśród ludzi nie będących pasjonatami noży raczej nie spowodujemy sensacji – to jednak „tylko” scyzoryk.

Gdy wybierzemy wersję otwieraną jednoręcznie, to oprócz tej oczywistej zalety dysponujemy też zazwyczaj ostrzem „combo”, tzn. częściowo ząbkowanym, a częściowo gładkim. Ząbki na ostrzu znakomicie sprawdzają się przy cięciu większości materiałów, a przy tym nawet przytępione tną nieźle.  Problemem może być mniej precyzyjny czubek, a także utrudnione obieranie owoców czy warzyw ze względu na jednostronny szlif krawędzi tnącej.

Podczas terenowej włóczęgi bardzo przydatnym narzędziem będzie też piłka do drewna, którą bez problemu utniemy gałęzie – na przykład  celem wykonania kija do podpierania się, czy też po prostu odcięcia kawałka drewna  z którym nie poradzi sobie główne ostrze, lub też nie będziemy w stanie go złamać.

Otwieraczem do konserw scyzorykiem możemy też bez problemu otworzyć puszkę z mielonką/ pasztetem/rybami czy też owocami – nadal można spotkać  puszkę bez zawleczki do otwierania. Mamy też do dyspozycji bardzo solidny otwieracz do kapsli, którym otworzymy butelkę ze złocistym napojem lub oranżadą :-) a ponadto otwieracz ten pełni funkcję mini łomu, przydatną np. przy podważaniu kawałka kory.

Szpikulec może się przydać do napraw sprzętu, wykonania otworu w jakimś materiale (np. celem przewleczenia linki). Natomiast śrubokręt krzyżakowy przydatny będzie przy naprawach niektórych sprzętów, czy też np wymianie baterii. Nada się też jako pomoc w rozplątywaniu węzłów – taki zaimprowizowany marszpikel .  Natomiast jeżeli wybierzemy wersję z korkociągiem (model Forester) to oprócz standardowego zastosowania związanego z otwieraniem wina, dysponujemy niewielkim śrubokrętem „okularowym” wkręcanym w korkociąg.

Mój scyzoryk towarzyszy mi od kilku lat, był ze mną na niejednym wypadzie terenowym – i dłuższym i krótszym i nigdy mnie nie zawiódł. Towarzyszył mi też dwukrotnie podczas eksploracji Strefy Czarnobylskiej o której to wyprawie pisałem tutaj http://swoimszlakiem.blogspot.com/2016/11/czarnobylska-zona.html . Tak naprawdę jedynym narzędziem, którego mi w nim brakuje to nożyczki, dlatego też uzupełniam go przeważnie malutkim scyzorykiem Victorinox Classic, lub nieco większym modelem Compact (91mm).

W zasadzie jedyny problem jaki mam z tym scyzorykiem, to który egzemplarz ze sobą zabrać :-)






tekst i foto: Psycho

niedziela, 18 lutego 2018

Spis treści

1. Powitanie

2. Wycieczki
Drewniane skarby
Śladem zapomnianej kolejki wąskotorowej Choroń - Poraj
Tajemnica „szwedzkich grobów” koło Dębowca
Coś trwa, coś przemija … czyli endemity i relikty przyrody północnej Jury Krakowsko-Częstochowskiej
Hej, chłopcy! Bagnet na broń!
Nasz miecz codzienny
Tańcowała igła z nitką
Zaczęło się na zimno
Cztery pory roku w jurajskiej przyrodzie
Co wolno, a czego nie wolno turyście
Nóż to narzędzie – część 2: rozmowa z instruktorem samoobrony
Nóż to narzędzie – część 1: rozmowa z psychologiem
Jak zrobić ciekawe zdjęcie

6. Opowieści                                                                                                                                        
Dziewczyna w niebieskiej sukience                                                                                                    Ciemniejsza od czerni