piątek, 28 sierpnia 2015

Spacer brzegiem morza czyli wędrówka po Mierzei Wiślanej



Uwielbiam polskie wybrzeże Bałtyku, ale nie cierpię okupującego plaże tłumu turystów. Dlatego wraz z kolegami od dłuższego czasu myślałem o wędrówce Mierzeją Wiślaną, której „stonka” jeszcze nie stratowała. Planowaliśmy iść od granicy Gdańska na Wiśle, aż do Piasków na końcu polskiej części Mierzei – w sumie około 50 kilometrów. 

Pod koniec sierpnia udało się nam doczekać odpowiedniej pogody: bezdeszczowej i ciepłej, ale bez nadmiernych upałów. Po całonocnej jeździe pociągiem dotarliśmy do Gdańska, skąd autobusem komunikacji miejskiej pojechaliśmy do końca Wyspy Sobieszewskiej w Świbnie, pokonując po drodze bardzo ciekawy most pontonowy na Martwej Wiśle. Jeszcze większą atrakcją była przeprawa promem przez Wisłę (Przekop). Właściwie to nie jest prom tylko barka ciągnięta przez holownik, którą na prostym kursie utrzymuje solidna stalowa lina rozciągnięta między obu brzegami królowej naszych rzek.

Po pokonaniu Wisły znaleźliśmy się w Mikoszewie i stąd zaczęła się na dobre nasza wędrówka. Oczywiście szliśmy plażą, bo dziwne byłoby iść lasem będąc nad morzem. Tak jak się spodziewaliśmy plażowiczów było niewielu, nawet w okolicach kurortów czy domów wczasowych nie było tłoku. Poza tymi lokalnymi zagęszczeniami pojedyncze parawany dzieliła odległość 100 – 200 metrów, a trafiały się też odcinki, na których w zasięgu wzroku nie było widać żadnego plażowicza. Spokój dzikich plaż, dobra pogoda, wspaniałe widoki rozkołysanego morza i jego szum – wszystko to wprawiło nas w dobry humor.

Ten dobry humor pomagał nam iść, bo szło się ciężko. W miałkim piasku plaży nogi grzęzły i zapadały się głęboko zwłaszcza, że byliśmy obciążeni plecakami z gratami, jedzeniem i dużą ilością wody do picia. Piasek przy brzegu zalewany falami był bardziej spoisty, ale po kilku godzinach marszu po pochylonej w stronę morza powierzchni zaczynały wysiadać mechanizmy stawu skokowego. W tych warunkach człowiek szybko się męczy, co gorsza łatwo o uraz, tym bardziej, że większość naszej 4-osobowej ekipy ma na koncie rozmaite zastarzałe i niedoleczone kontuzje nóg. 

Po drodze napotykaliśmy różne ciekawe widoki, na przykład kruka atakowanego przez mewy, a także kormorany nurkujące w pogoni za rybami. Mieliśmy też okazję przyjrzeć się z bliska dziwnej małej rybce, prawdopodobnie był to tobiasz. Gwoździem programu był jednak martwy wieloryb zalegający na mieliźnie kilkadziesiąt metrów od brzegu plaży w Stegnie. Jak się potem okazało był to samiec z gatunku finwal, o długości 17,2 m, ważący około 23 tony. 

Pierwszego dnia przeszliśmy 30 kilometrów do wsi Przebrno gdzie przenocowaliśmy, a drugiego dnia przeszliśmy 20 kilometrów z metą w Piaskach. Zakończenie niełatwej wędrówki uczciliśmy kąpielą w zimnych wodach Bałtyku, łykiem nalewki malinowej i dymkiem z wybornego cygara. Pożegnaliśmy Mierzeję pozostając pod wrażeniem jej piękna i spokoju. 

A więc: może nad morze ? :-)

Wiktor Lekney


prom

morze

plaża

łodzie

tobiasz

wieloryb

majestat Natury

samotny biały żagiel

mapa


foto: Psycho & Wiktor Lekney

mapa: http://mapy.geoportal.gov.pl





wtorek, 18 sierpnia 2015

Dyskusja



Raz w ciemnej szufladzie pełnej ostrej stali
toczyła się dyskusja, który nóż jest lepszy.
Każdy z nich po kolei swe zalety chwalił,
ganił wady sąsiadów, swe zwycięstwo wieszczył.

Każdy piękny, kosztowny i bez jednej ryski.
Nagle któryś zazgrzytał i krzyknął : - Rodacy,
jakąś tanią blaszkę nasze oświetliły błyski!
- Ja nie do oglądania, ja jestem do pracy …

Nadszedł czas na morał, moje drogie dzieci
i to morał potrójny: milczenie jest złotem,
po drugie: nie wszystko złoto, co się świeci
                                                 i trzecie: nóż tani - nie żal do roboty ... ;-)