wtorek, 23 października 2018

Lotar tracker: masakrator na Dzień Sądu …

Każdy nóż, który biorę do ręki wywołuje we mnie pewne skojarzenia, niekoniecznie zgodne z jego przeznaczeniem. Niektóre noże wywołują we mnie obrazy ciężkiej pracy, inne kojarzą się z ukochaną swobodną włóczęgą po bezdrożach, są noże jawiące mi się umazane krwią i oplątane bebechami wroga, są też noże przywodzące na myśl chłodną elegancję gentlemana z kręgów światowego high-life’u. Jednak wizję totalnej zagłady ludzkości wywołał we mnie jak do tej pory tylko jeden nóż: tracker od świętokrzyskiego knifemakera Lotara.

Tracker to bardzo ciekawa i słynna konstrukcja, więc warto powiedzieć kilka słów o tym typie noża. Jego historia rozpoczęła się w latach 80- tych od projektu Toma Browna, szefa znanej amerykańskiej firmy survivalowej. Rozgłos przyniósł trackerowi film "The Hunted" (u nas znany pod tytułem „Nożownik”) z Tommy Lee Jonesem i Benicio Del Toro w rolach głównych. Powstało wiele odmian tego noża, ale najbardziej klasyczny model jest produkowany przez amerykańską firmę TOPS. Tracker to bardzo specyficzny nóż ze względu na połączenie w jednej klindze dwóch różnych ostrzy. Taka konstrukcja daje szereg możliwości, ale coś za coś: Tom Brown z góry założył, że do kompletu potrzebny będzie jakiś „zwykły” fixed. Dla mnie to trochę naciągana filozofia jak na nóż terenowy, ale nie sposób odmówić trackerowi zalet. W jednym narzędziu mamy siekierkę, ośnik, skiner, młotek i łom. Nieźle, prawda?

Nigdy nie miałem trackera i byłem bardzo ciekaw jego możliwości. Po wzięciu go do ręki pojawiły się w mojej głowie wspomniane wyżej ponure obrazy anihilacji naszego świata, rodem z „Terminatora”. Wiem, wiem – tracker to narzędzie typowo survivalowe, ale w wykonaniu Lotara to coś znacznie więcej i dziwnie działa na człowieka. Lotar przyzwyczaił nas już do dekadenckiego stylu swoich noży, ale jego tracker to samo Zło zaklęte w stali …

Na początek podstawowe technikalia tego potwora. Jest on przedstawicielem serii G czyli według jego twórcy „serii głównej, tańszej i mało wybajerzonej”. Knifemaker podaje, że „stal to resor, hartowanie selektywne, twardość 55-60 HRC. Rękojeść dąb katowany kwasami, palony, malowany i olejowany”. Rozmiary noża według moich pomiarów to: długość całkowita 22 cm, długość klingi 12 cm, jej grubość 4 milimetry, a wysokość w najwyższym miejscu 42 milimetry.

Klinga jest bardzo solidna i ma mocny czubek, który potrafi naprawdę dużo wytrzymać. Obniżenie grzbietu przy rękojeści dobrze sprawdza się przy krzesaniu iskier, a ponadto pozwala wygodnie oprzeć na nim kciuk lub palec wskazujący, co bardzo poprawia ergonomię pracy. Płazy pozostawił twórca celowo niewykończone i pokryte rdzą, co sprawia wrażenie, jakby tracker został wykuty z pancerza czołgu zniszczonego podczas atomowego Armageddonu. Zdecydowanie podnosi to posępny urok noża, a w użytkowaniu absolutnie nie przeszkadza. Pewną trudność sprawia natomiast jego naostrzenie. Stal ostrzy się bez problemu, natomiast nieco kłopotliwe jest dotarcie z osełką do każdego zakamarka tak „połamanej” krawędzi tnącej, szczególnie w miejscu styku obu ostrzy. W końcu udało mi się to przy użyciu okrągłych prętów Turnboxa. Myślę jednak, że w warunkach walki o przetrwanie w brutalnym świecie ery postapokaliptycznej jest to drobiazg bez znaczenia.

Kanciasta, pękata rękojeść noża idealnie wpisuje się w jego mroczny design. Okładki wykończone są na toxic, ale jaki toxic! Głęboko użebrowane drewno po obróbce zaaplikowanej mu przez Lotara wygląda jak po zabójczej dawce promieniowania gamma. Oprócz złowieszczego wyglądu daje to rękojeści niebywałą chwytność. Co ciekawe, mimo kanciastego kształtu i bardzo agresywnej faktury rękojeść jest całkiem wygodna. Jednak przy dłuższym czy bardziej siłowym użytkowaniu warto rozejrzeć się za jakąś rękawiczką.

Mocarna budowa trackera predestynuje go do bycia narzędziem totalnej destrukcji, odpuściłem mu więc niegodne jego potęgi eksperymenty w domowej kuchni. Spróbowałem natomiast użyć go w terenowych zastosowaniach kuchennych. Próba zrobienia kanapki z żółtym serem skończyła się w sumie niepowodzeniem. Ser jakoś pociąłem „dziobową” częścią ostrza na plastry, co prawda dość grube. Praca szła nienadzwyczajnie bo owa część ma raptem 7 centymetrów licząc po linii brzuszka, ale dałem radę. Natomiast nijak nie mogłem ukroić chleba, bo piłując bochenek kruszyłem go hakowatym występem ostrza znajdującym się na granicy szlifów. Nie zraziło mnie to jednak do trackera bo przecież po III wojnie światowej chleba raczej nie uświadczy... Co innego z mięsem, postanowiłem więc spróbować, jak nóż poradzi sobie z jego obróbką. Jako obiektu testowego użyłem boczku z grubą skórą, co pozwoliło mi użyć trackera jako skinera. W tej roli spisał się doskonale i przednią, brzuchatą częścią ostrza precyzyjnie oddzielił skórę od smakowitego mięsiwa. Jego krojenie na plastry też szło nieźle, aż pozostał wąski kawałek. Pokrojenie tej resztki okazało się zadaniem trudniejszym niż wcześniejsze krojenie sera. Po prostu boczek był bardziej wiotki i nacisk grubej klingi wyginał go na wszystkie strony. Skończyłem robotę kładąc mięso na bok i tnąc plastry w poziomie, wszystko oczywiście „dziobową” częścią klingi. Tracker bez problemu poradził sobie jeszcze z krojeniem kiełbasy i smarowaniem chleba, ale to chyba wszystko, na co go stać w dziedzinie przygotowania jadła. Być może świetnie obrałby ziemniaki ostrzem z recurvą, ale mam do tej czynności zasadniczy wstręt więc nie próbowałem. W sumie jako kuchenniak jest narzędziem ostatniej szansy i nie zmienią tego nawet doskonałe wyniki w otwieraniu nim konserw, o ile można tą czynność zaliczyć do kuchennych.

Kiepskie osiągnięcia trackera w obróbce artykułów spożywczych nie zmniejszyły mojej nim fascynacji. W końcu jego żywiołem nie jest przyrządzanie bakłażanów pod beszamelem a ‘la markiza de Pompadour. Trzymając Lotarowego trackera w ręku zapragnąłem dokonać nim maksymalnej masakry, aż do utraty tchu. Tak więc z nożem w ręku i żądzą mordu w sercu, zanurzyłem się w leśne ostępy naszej pięknej Jury. Znalazłem porzucony przez drwala spory kawał świeżo ściętej sosny i zaczęła się rzeź. Przez blisko godzinę rąbałem, siekłem, kłułem i wierciłem drewnianego przeciwnika. Szczątki jego ciała leciały na wszystkie strony i wnet zasłały cały plac boju. Po zmasakrowaniu drzewa poszukałem kolejnych wrogów na pobliskim dzikim wysypisku. Tam zabrałem się za eksterminację armii plastikowych odpadów w postaci obudowy starego telewizora i stosu bliżej niezidentyfikowanych skrzynek czy doniczek. Wszystkie te wraże siły szybko rozpadły się pod ciosami trackera, a ja zachęcony zwycięstwem poddałem go kolejnym próbom. Przerąbałem kilka razy kabel ze splotu grubego, aluminiowego drutu oraz rozprułem duży, zardzewiały pojemnik nieznanego przeznaczenia. Nie zrobiło to na nożu większego wrażenia więc postanowiłem poddać go konfrontacji z naprawdę twardym przeciwnikiem. Ze sterty rozbiórkowego gruzu wybrałem solidnie wyglądającą cegłę, na wszelki wypadek odwróciłem głowę i rąbnąłem z całej siły. Nóż aż zadzwonił w mojej ręce. Spojrzałem i zobaczyłem cegłę rozwaloną na dwa kawałki. Oczywiście tracker nie przeciął jej na wskroś, spora część pękła pod wpływem uderzenia, tym niemniej efekt był spektakularny. Po tych wszystkich wyczynach tracker wciąż był gotów do walki mimo, że stracił sporo ze swojej ostrości, a pamiątką z pokonania cegły było niewielkie wybłyszczenie ostrza. Nabrałem do dzieła Lotara takiego zaufania, że zaryzykowałem rzucanie nim do drewnianego słupa, pamiętającego chyba czasy powojennej elektryfikacji. Był to podstępny przeciwnik, bo wypełniająca go żywica uczyniła jego sękate ciało niebywale twardym i odpornym na ciosy. Miotałem trackerem dobry kwadrans. Przyznaję, że kilka razy nie trafiłem w cel lub trafiałem pod złym kątem, przez co nóż odbijał się od słupa jak piłka i z brzękiem koziołkował po najeżonej kamieniami ścieżce. Przetrwał jednak dzielnie to brutalne traktowanie i poza kolejnymi rysami nie odniósł większych obrażeń.

Na koniec spostrzeżenia i wnioski. Tracker od Lotara to prawdziwy masakrator, solidna maszyna, której naprawdę można zaufać,. Stal obrobiona jest bez zastrzeżeń: łatwo się ostrzy i przyzwoicie długo trzyma ostrość, no i zupełnie nie ma tendencji do wykruszania krawędzi tnącej nawet przy poważnym nadużyciu. Rękojeść ogólnie jest w porządku, ale przy dłuższej czy cięższej pracy wskazana jest rękawiczka. Jeśli chodzi o użytkowość noża to - jak zaznaczyłem na wstępie - konstrukcja trackera jest specyficzna i nie można wymagać od niego wszystkiego. Z pracami kuchennymi radzi sobie raczej kiepsko i tu faktycznie potrzebny jest do kompletu drugi „normalny” nóż. Za to w obróbce drewna sprawdza się znakomicie. Popisową konkurencją jest zwłaszcza rąbanie, choć jako ośnik czy mini-maczeta też wypada doskonale. W wydaniu Lotara tracker zyskał dodatkowo budzący grozę wygląd, o którym tyle pisałem. Jednak moim zdaniem najważniejsze jest to, że daje posiadaczowi wiele radości z jego używania, a zwłaszcza nadużywania. Ten nóż nie skamle o łaskę, on mówi: kill 'em all …









Tekst i foto: Wiktor Lekney