sobota, 18 listopada 2017

Dwóch wisielców czyli rzecz o neckach

Każdy z Was z pewnością zna serial „Janosik”. Sam również oglądałem go jeszcze jako dziecko i szczególną moją sympatią cieszył się zbójnik Walenty Kwiczoł (w tej roli niezapomniany Bogusz Bilewski). Pamiętacie  jaki był charakterystyczny przedmiot posiadany przez tego Zbójnika? Tak, właśnie – mały nożyk noszony na szyi, dziś nazwiemy go neck knife. Zbójnik wykonywał swoim „neckiem” przeróżne czynności – przygotowywał jedzenie, golił twarze kandydatom na zbójników, a czasami „przekonywał” opornych do swojego zdania.

Kilka lat temu poważniej zainteresowałem się nożami typu neck i przeszło ich trochę przez moje ręce. Dwa, które szczególnie polubiłem to Tlim C 471 Bushneck FG  i Ka-Bar Becker  BK 14 Eskabar i o nich właśnie chciałbym Wam napisać parę słów. Becker BK-14 Eskabar produkowany jest przez amerykańską firmę Ka-Bar, a nóż powstał ze „skrzyżowania” znanego modelu BK 11 Becker Necker z nożem Izula produkowanym przez firmę ESEE. Z kolei Tlim C471 Bushneck to polska manufakturowa produkcja, wykonana przez Mariusza  Tlim-a Przybyłowskiego. Tlim oferuje także inne wersje tego noża – jak np.  C 577 Niebushneck, charakteryzujący się wyższym szlifem,  ale nim zajmę się w innym opracowaniu.

Na początek technikalia:                                                      

Becker Eskabar
Tlim Bushneck
Stal
1095 Cro-Van
52100
Długość całkowita [mm]
178
160
Długość klingi [mm]
82
70
Grubość klingi [mm]
4
3
Waga [g]
82*
55*
Rodzaj szlifu
pełny płaski
skandynawski  7mm
Pochwa
kydex
kydex
*- waga noży wraz z oplotami z paracordu.

Noże już na pierwszy rzut oka różnią się od siebie rozmiarami, materiałami, sposobem produkcji i wieloma innymi czynnikami. Oba prezentują zupełnie różne koncepcje i filozofie użytkowania, jednak oba są naprawdę dobrymi narzędziami dla każdego kto umie ich używać. Eskabar jest w moim posiadaniu od 2 lat, natomiast Bushneck – od 5.
Przejdźmy  do właściwego porównania noży.

Noszenie
W przypadku noża typu „neck”  bardzo ważnym aspektem jest możliwość jego noszenia na szyi. Oba noże wyposażone są w kydexowe pochwy. W przypadku Tlimowego Bushnecka standardowa pochwa jest prosta, wykonana z jednego kawałka grubego kydexu, wyposażona w dwa otwory z przelotowymi nitami,  służące do przeciągnięcia linki i tyle – żadnych innych możliwości mocowania, brak jest również otworu odprowadzającego wodę. W swoim nożu dla bezpieczeństwa wykonałem dodatkowy otwór i skręciłem kydex śrubą. Dzięki temu nie ma możliwości, by nóż nam wypadł z pochwy – siedzi w niej bardzo pewnie, choć zaskakuje bez charakterystycznego kliknięcia.
W przypadku Beckera BK14 Eskabar pochwa również jest wykonana z kydexu, lecz z dwóch kawałków połączonych aż ośmioma przelotowymi nitami. Dzięki temu mamy o wiele więcej możliwości noszenia noża. Do pochwy tej można też dokupić specjalny klips, do noszenia przy pasie. Niestety nie pasuje do niej standardowy teclock, a jedynie oryginalne mocowanie firmy Ka-Bar. Znaczną wadą pochwy do Eskabara jest tępienie przez nią noża. Nie następuje to błyskawicznie, ale jednak po kilkudziesięciu włożeniach i wyciągnięciach noża – odczuwalny jest niewielki spadek ostrości.
Niektórzy mogą zarzucić, że Eskabar jest za duży i zbyt ciężki do noszenia na szyi. Ja go jednak kupiłem jako necka i jako takiego  nosiłem.Jego waga jest odczuwalna o wiele bardziej niż Bushnecka, lecz nadal według mnie jest to neck. Bushneck jest o wiele bardziej dyskretny w noszeniu z racji mniejszej wagi i rozmiarów.

Praca
Jak już wspominałem, noże różnią się znacznie pod względem szlifu – w Tlimie mamy do czynienia ze szlifem skandynawskim, wyprowadzonym na klindze o grubości 3mm, natomiast w nożu firmy Ka-Bar – ze szlifem pełnym płaskim, lecz na klindze o 1mm grubszej. Oba noże tną naprawdę nieźle, ograniczenia wynikają głównie  z ich stosunkowo niewielkich wymiarów.  Bushneck jak każdy nóż ze szlifem skandynawskim ma niekiedy tendencje do rozłupywania ciętych materiałów. Z kolei  Eskabar ma dość grubą krawędź tnącą, więc zachowuje się podobnie przy cięciu np. marchewki. W pracy w drewnie  oba noże są niezłe, lecz Tlim zwycięża z racji najlepszego do takich prac szlifu  skandynawskiego. Żadnym z opisywanych noży nie pokroimy np. wielkiego bochenka chleba, kawałka szynki czy sera – są do tego po prostu za krótkie.  No, ale nie oszukujmy się – nie są to noże kuchenne :-)
 Na turystycznym szlaku ich walory kuchenne są w zupełności wystarczające – bułkę przekroją, posmarują dżemem/serkiem topionym/pasztetem/konserwą, pokroją kiełbasę czy mniejsze kawałki sera. Eskabar lepiej smaruje z racji większej szerokości, z kolei Bushneckiem łatwiej wybrać coś ze słoika :-). Obydwoma nożami bez problemu przygotujemy kijek na kiełbasę, lub też zawieszenie do menażki. Oba także dadzą radę z przygotowaniem „pierzastych patyków” na rozpałkę ogniska (punkt dla Tlima za szlif). W kwestii współpracy z krzesiwem syntetycznym – standardowo Tlim nie ma z tym żadnych problemów, natomiast w przypadku seryjnego Ka-Bara jest to niemożliwe z powodu posiadania przez nóż powłoki. W jednym z moich egzemplarzy powłoka została usunięta, co zdecydowanie wyszło nożowi na dobre (szczególnie podczas prac kuchennych). Obydwoma nożami można też postrugać coś w drewnie – Tlim zapewnia lepszą precyzję, z kolei KaBarem łatwiej coś przebatonować. O rąbaniu jednak zapomnijmy (zresztą do tego służy siekiera). Kolejnym wartym odnotowania faktem jest solidność obu noży – 3mm Bushnecka ze skandynawskim szlifem oraz 4mm płaskiego szlifu Eskabara pozwalają nie martwić się nawet w przypadku podważania (w granicach rozsądku oczywiście).
 Nie wiem jak spiszą się jako noże myśliwskie, gdyż myśliwym nie jestem, natomiast jako noża dla wędkarza (do sprawiania ryb) wolałbym użyć Bushnecka, gdyż z racji węższej klingi  wygodniej będzie się nim rozcinać rybi brzuch. W przypadku większych ryb problemem z całą pewnością będzie zbyt mała długość obu noży,  gdy będziemy chcieli podzielić rybę na dzwonka. Generalnie nie oprawiam ryb nad wodą, więc to zastosowanie nie jest dla mnie istotne. Problematyczne na pewno będzie natomiast czyszczenie paracordowych oplotów rękojeści z rybiego śluzu/krwi – najlepiej będzie je zdjąć przed pracą i ponownie zawinąć, lub też zdjąć po pracy i wyprać.
Odnośnie prac „EDC”-  na co dzień – uważam, że każdy powinien dobrać nóż do swoich potrzeb. Mnie bardziej odpowiada Tlim Bushneck – łatwiej nim wykonywać precyzyjne prace, przy wycinaniu czegoś czubkiem, poza tym jest o wiele dyskretniejszy w noszeniu. Nie oznacza to naturalnie, że Becker Eskabar jest złym nożem, bo gdybym potrzebował solidniejszego i mniej precyzyjnego narzędzia – wybrałbym właśnie jego.
Osobiście bardzo często noszę ze sobą oba – jednego przy sobie, a drugiego w torbie/plecaku :-).
Oba noże wykonane są ze stali węglowej : Tlim ze stali 52100, Ka-Bar z 1095. Odczuwalnie nie zauważam między nimi praktycznie żadnej różnicy. 52100 może minimalnie dużej trzyma ostrość. Nie jest to jednak jakaś ogromna różnica.  Porównanie stali byłoby bardziej wiarygodne, gdyby noże miały identyczny szlif i grubość, a jako, że tak nie jest – nie będę się tym więcej zajmował w tym tekście.
Dodać należy jeszcze, że oba noże mogą być świetnym uzupełnieniem większego i cięższego narzędzia tnąco/rąbiąco/kopiącego (np. siekiery, piły składanej czy saperki). Mogą też być backupem dla pełnowymiarowego noża, albo też – paradoksalnie – dla scyzoryka, gdyż są od niego o wiele mocniejsze. Poza tym – noże nie są przesadnie ciężkie, więc nie obciążą naszego ekwipunku, a będziemy mieli przy sobie solidne narzędzie. Uważam, że taki nóż może oddać nieocenione usługi na turystycznym szlaku, obojętnie czy będziemy go pokonywać pieszo (jak najbardziej lubię), rowerem, kajakiem, motocyklem czy w jakikolwiek inny sposób.

Ergonomia
Oba noże standardowo posiadają  szkieletową stalową rękojeść i  w tej formie zdecydowanie nie nadają się do wygodnej pracy, zwycięstwo przyznałbym jednak Eskabarowi , gdyż ma większą rękojeść, o zaokrąglonych krawędziach (Bushneck ma ostre krawędzie, uwierające w dłoń – to największa jego wada). Najprostszym rozwiązaniem  problemu braku ergonomii jest założenie oplotu i tak też zrobiłem na swoich nożach. Na Tlimie wykonałem oplot z paracordu bez rdzenia, a na Beckerze – z „pełnego” paracordu. Oplot zdecydowanie poprawia ergonomię noża i ułatwia przyłożenie do nich pełnej siły. Niestety oplot ma także wielką wadę jaką jest trudność w czyszczeniu po szczególnie brudnych pracach, takich jak wspomniane już oprawianie ryb. Ponadto jako, że oba noże wykonane są ze stali węglowych – wilgotny oplot może powodować korozję. Eskabar posiada na końcu rękojeści otwór przez który można przełożyć mały palec, co niektórym może się przydawać. Ja osobiście nie korzystam z tego, ale warto wspomnieć. Oba noże leżą w dłoni dobrze, choć nie jest to ten sam poziom ergonomii co w przypadku większych noży z pełnowymiarowymi rękojeściami. Plusem dla amerykańskiego noża jest możliwość dokupienia okładzin, standardowo dostępne są one w kolorach czarnym i pomarańczowym. Okładziny te poprawiają ergonomię ale utrudniają noszenie noża jako necka.
 Trudno powiedzieć, który jest lepszy w tej kategorii, wszystko zależy od konkretnej pracy wykonywanej przy użyciu danego noża.

Podsumowanie
Nie jestem w stanie jednoznacznie wybrać zwycięzcy tego porównania. W pewnych zastosowaniach wygrywa Bushneck, w innych – Eskabar. Oba noże są jednak bardzo użytkowe i w większości sytuacji - w zupełności wystarczające. Najlepiej wejść w posiadanie obu i wtedy zadecydować, który nam bardziej odpowiada lub też nosić dwa na raz :-)


Do zobaczenia na szlaku!





Tekst i foto: Psycho

piątek, 29 września 2017

W pogoni za zachodzącym słońcem – rezerwat „Smoleń”

Adam Mickiewicz - „Pan Tadeusz”:
„Słońce ostatnich kresów nieba dochodziło,
Mniej silnie, ale szerzej niż we dnie świeciło”

Dni stają się coraz krótsze, może więc wycieczki też powinny być krótsze? Być to może. Jednak prawdziwego trampa ta zasada nie obowiązuje. Dlatego tramp wybrał się, w tzw. adidasach, pedałować do Smolenia. Toż to tuż za Ogrodzieńcem, a potem za Pilicą tuż – i już!

Wzgórze jest nieprzesadnie ogromne, ale za to ze średniowiecznym zamkiem na szczycie i  rezerwatem przyrody, ustanowionym w 1952 roku. Wzgórze porasta bukowo – grabowy las, w którego runie występują chronione gatunki roślin.

Odnowiony zamek posiada na szczycie wyniosłą basztę (wstęp po wykupieniu biletu na dole).  Jak niesie wieść gminna, ze szczytu baszty można - przy dobrej pogodzie - dostrzec nawet Tatry! Niestety, w XVII wieku zamek został opuszczony przez właścicieli, a w 1655 roku oczywiście zrujnowali go Szwedzi. Potop – to określenie powstało nie bez przyczyny. Chociaż, mogę tu przytoczyć z pamięci słowa pani profesor usłyszane w TV Historia:

„W tysiącletniej historii Polski popełniono tak naprawdę tylko jeden fatalny błąd – brak zawiązania unii ze Szwecją w XVII wieku. Gdyby do tego doszło, Bałtyk byłby morzem wewnętrznym państwa unijnego. Szwedzi być może nauczyliby nas nieco rozsądku. No, chyba że my ich wcześniej swojego szaleństwa” .   Ha, ha, ha ……!

W mojej wyprawie wszystko szło zgodnie z planem do godziny 18, kiedy należało rozpocząć powrót. Aby nie wracać po własnych śladach, skierowałem się tym razem nie na Pilicę, lecz prosto w las – szlakami czerwonym i niebieskim. Jednak, czy to mapa była niezbyt dokładna, czy druk zbyt drobny - znalazłem się, po wyjechaniu z pięknego lasu, nie w miejscowości Złożeniec, lecz w małym przysiółku Hucisko. Cóż było robić – wziąłem zachodzące słońce za przewodnika i tam się kierowałem. Właściwie to już wcześniej chciałem tak zrobić, ale szlak na starej mapie zachęcał … Szlak by to … , ten, tego.

W każdym razie zaczęło się robić późno, bo słońce było już niziutko nad wzgórzami. Zamiast więc mapę, czy koniec języka za przewodnika, wziąłem w to miejsce czerwieniejącą tarczę słońca i za nią gnałem.  A było ciekawie: wzgórza, lasy, chaszczory – bo to nie honor toczyć się po asfalcie! Ponieważ słońce już zachodziło, w pobliżu było mnóstwo saren. Znów, całkiem niedaleko, grzmiały wystrzały myśliwych, czy kłusowników. Szczęśliwie udało mi się  znaleźć skręt w przeciwną stronę i wraz z sarnami znaleźć ocalenie.

Potem jeszcze droga przez ciemniejący las i ….. nie do wiary – Ryczów, który namierzyłem kompasem  słonecznym! Tu przywitał mnie księżyc (nawiasem mówiąc, etymologicznie księżyc, to – ciekawostka – syn słońca, nazywanego w prasłowiańszczyźnie „księciem”; źródłosłów analogiczny do określeń takich, jak: dziedzic, panicz, a w „Bogurodzicy” – bożyc).  Z wielkiej radości zaryczałem do tego księżyca jak zakochany wilk! Wszystko skończyło się dobrze – prowadziło mnie słońce, a uratował jego niebiański syn – księżyc.

Ale wracając do słońca – co możemy powiedzieć o słońcu ? O słońcu możemy powiedzieć , że temperatura jego  powierzchni jest niższa niż temperatura jądra ziemi ! Z kolei jądro ziemi jest nadal kompletną zagadką – nie wiadomo z czego tak naprawdę jest zbudowane, jaki jest jego skład. W każdym razie gdzieś tam, w wewnętrznych warstwach ziemi powstają diamenty – najbardziej skondensowana, krystaliczna forma węgla. A przecież dorosły człowiek to około dziesięciu kilogramów węgla. Jesteśmy więc chodzącą biżuterią. Wystarczyłoby nasz węgiel odpowiednio ścisnąć i otrzymalibyśmy olbrzymi, krystaliczny dyjament. Oto jacy jesteśmy cenni !

Ceńmy się więc póki czas, bo jak stwierdził poeta C. K. Norwid w wierszu „Po to właśnie”:

„Czy popiół tylko zostanie i zamęt
Co idzie w przepaść z burzą
Czy zostanie
Na dnie popiołu gwiaździsty dyjament
Wiekuistego zwycięstwa zaranie?”

Muzyka:  Cat Stevens - Wild World https://www.youtube.com/watch?v=-xLfxNuW-xo&list=PLLcYKNya-TdRxQBfuebWADD1gaPUizsis


Wzgórze zamkowe

Zamek Smoleń vel Pilcza

Widok na zamkowe włości

Pocztówka spod zamku

Dolina Wodącej

Skały Zegarowe

Wisząca skała

Słońce u schyłku dnia

Pora księżyca - Kolonia Ryczów

Tekst i foto: Jurek Jurajski




środa, 23 sierpnia 2017

Podróż punktowa – Góra Chełm

Dzisiejsza podróż była wręcz punktowa – Góra Chełm, rezerwat na pograniczu województw małopolskiego i śląskiego. Nazwa wywołuje jednoznaczne (choć niegramatyczne) skojarzenia. Wystarczy spojrzeć na fotografię – wzgórze wznosi się ponad okolicznymi pagórkami niczym hełm na czubku głowy. Jest to rezerwat położony na jurajskim wzgórzu porośniętym bukowym lasem. Właśnie tą buczynę obrałem sobie za pierwszy cel wędrówki, a los sprawił, że był to również cel ostatni. 

Wokół lato buchało przepychem i intensywnymi zapachami kwiatów. Dla motyli to istny raj. Później sobie je pofotografuję – pomyślałem. Wkrótce okazało się jednak, że planować człowiek sobie może, a sprawy toczą się własnym rytmem. Oto dotarłem do brzegu lasu, jednak nie szlakiem, lecz poza szlakiem – polnymi drogami i bezdrożami. Dylemat: czy zostać na piekącym słońcu, czy wejść w zbawienny, chłodny cień, nie istniał. Zanurzyłem się w zielonej, cienistej otchłani. Co będzie dalej? To, co los przyniesie. Wystarczy tylko nastroić zmysły na czuwanie. I oto zaczął się spektakl. Choć właściwie to, co dziś obserwowałem działo się już setki, a nawet miliony lat temu. Kto by na przykład przypuszczał, że zobaczymy tu, na jurajskim wzgórzu gołoborze?? A jednak tak. Co prawda było to mini-gołoborze, ale zawsze to coś! Nie musiałem jechać w Góry Świętokrzyskie, czy Tatry. Kto wątpi – proszę spojrzeć na zdjęcie: w lesie, u podnóża wapiennej skały wyziera biała plama kamiennego gruzowiska. To właśnie małe gołoborze, powstałe po rozsypaniu się na drobne kawałki jurajskiej skałki. Cóż – taki mamy klimat, powie ktoś. I owszem. Nie jest to jednak cała prawda. Druga przyczyna tego zjawiska również jest widoczna na zdjęciach – to drzewa, które mocują swe korzenie w szczelinach skał. Posłaniec niebios – wiatr -targa ich konarami, a jeśli uderzy z wystarczającą siłą, to rzuca na ziemię jak zabawki. Jak widać na załączonych obrazkach, tak stało się właśnie tu: drzewo upadło a wraz z nim rozsypała się skała pod jego korzeniami. I drzewo i skała osiągnęły swój kres.  Jednak, czy to koniec historii? Jak się ciągle przekonujemy, historia nie ma końca. Upadłe pnie, owszem, obumierają i gniją, ale dają też początek nowemu życiu.  W ich drewnie żerują larwy chrząszczy, które tylko w takich warunkach mogą się rozwijać. Na butwiejącym pniu pojawiają się grzyby, glony i mchy, a nawet siewki drzew – patrz foto – młody buczek (chciałoby się powiedzieć: „młody bóg”) na gnijącym próchnie matuzalema – pradziada – starucha. Nic nie trwa wiecznie – myśli zaczęły uporczywie krążyć wokół tego zagadnienia. I może krążyłyby tak do tej pory, gdyby nie otaczająca rzeczywistość, która przywołała mnie do porządku. Bo oto zerwał się silny wiatr, nadciągnęły ciemne chmury i wkrótce zaczął padać deszcz. Wśród nasilających się grzmotów i podmuchów, podróżnik zbiegł chyżo z górki, dopadł do roweru, „uzbroił” go szybko do drogi i „pomiędzy” gęstniejącymi kroplami odjechał tam, skąd przybył. A za nim, na cienistym wzgórzu pozostał cały majestat przemian: tych nieożywionych, dotyczących liczących setki milionów lat skał oraz tych, którym podlegają liczące „zaledwie” setki lat organizmy żywe, takie jak drzewa.

W jurajskich skałach zawarte są losy prastarych raf koralowych. Bagatela – 150 milionów lat historii ! Dwutlenek węgla, którego wówczas było w atmosferze więcej, został, po rozpuszczeniu się w morskiej wodzie, wbudowany w wapienne szkielety koralowców. Biosfera jest więc nie tylko elementem pochodnym planety ziemia, lecz także jej współtwórcą! Wszystko wskazuje na to, że gdyby nie tlen wytwarzany przez organizmy żywe, bogactwo ziemskich minerałów byłoby o niebo mniejsze. Tlen, to niezwykle reaktywny pierwiastek, któremu zawdzięczamy ogromną liczbę odmian ziemskich minerałów.

Stare, próchniejące pnie skrywają inną tajemnicę. Jednak aby mieć szansę dostrzec to zjawisko, należy udać się do lasu w ciemną, bezksieżycową noc i zgasić wszystkie źródła światła. Gdy po kilkunastu minutach wzrok przywyknie do „egipskich” ciemności, możemy zauważyć, ze stare drewno świeci bioluminescencyjnym światłem. Aby było to możliwe, próchno musi być wystarczająco wilgotne, a temperatura powinna zawierać się w zakresie od 10 do 25 stopni Celsjusza. Jednak co tak naprawdę jest przyczyną świecenia? Stwierdzono, że słaba, niebiesko-zielona luminescencja jest emitowana przez strzępki niektórych grzybów, na przykład opieńki miodowej, podczas kilkutygodniowego okresu intensywnego wzrostu w podanych powyżej optymalnych warunkach środowiska. Przemiany metaboliczne w komórkach grzybni są wówczas tak intensywne, że ilość energii emitowanej (jako produkt uboczny) w formie fotonów może być zanotowana przez ludzki wzrok.

Tymczasem deszcz nasilał się, nasilał i nasilał …..   Wzgórza okryła wilgotna,  życiodajna otulina. W taki oto sposób podróż skończyła się w tym punkcie, w którym się rozpoczęła.                  
Co było do udowodnienia.



Muzyka:


Góra Chełm
Modraszek eumedon
buczyna na wzgórzu
jurajskie gołoborze
korzenie starego buka
... a tu jego wyniosły pień
jak młody bóg czyli młody buk
ściana deszczu

Tekst i foto: Jurek Jurajski

niedziela, 23 lipca 2017

Saperka



„Saperka to nie tylko narzędzie (…). To także gwarancja wytrwałości piechoty w najtrudniejszych sytuacjach. Jeśli piechota miała kilka godzin, aby wryć się w ziemię, to wypędzić ją, z dołów strzeleckich i okopów nie udaję się czasem przez lata, mimo zastosowania najnowocześniejszych środków.” – Wiktor Suworow

Na pewno wielu z Was czytało „Specnaz” autorstwa Wiktora Suworowa, z której to pochodzi powyższy cytat. Książka ta rozpoczyna się rozdziałem dotyczącym saperki, zwanej bardziej fachowo – łopatką piechoty. Autor opisuje ją jako jeden z ulubionych sprzętów wykorzystywanych przez żołnierzy Specnazu. Sam w wojsku nie byłem, w Specnazie tym bardziej, natomiast saperki używam od kilkunastu lat.  Dawno, dawno temu  wszedłem w posiadanie polskiej łopatki piechoty z 1954 roku. Pomimo zaawansowanego wieku, saperka była w bardzo dobrym stanie. Od tamtej pory używałem jej wielokrotnie – zarówno w warunkach domowych (a raczej działkowych), jak i w terenie. Łopatka wielokrotnie udowadniała swoją przydatność, dlatego uznałem, że warto napisać parę słów o tym często niedocenianym narzędziu.

Jak widać na zdjęciach nie jest to składana saperka. Część robocza  (koncha) wykonana jest ze stali węglowej (gatunek nieustalony, twardość- nieco mniej niż w przypadku przeciętnej siekiery), natomiast bardzo wygodnie wyprofilowane stylisko zrobiono z twardego drewna (gatunek również nieustalony). Na konsze jest wybity rok produkcji i sygnaturę producenta (jako ciekawostkę dodam, że ten sam producent wykonywał wiele innych  dobrej jakości narzędzi  m.in. siekiery.  Do przenoszenia saperki służy brezentowy pokrowiec wyposażony w szlufki umożliwiające przypięcie go do pasa.

Trochę technikaliów:

·         Długość całości 500mm
·         Długość konchy 190mm
·         Szerokość konchy 140mm
·         Długość od czubka konchy, do końca metalowego wzmocnienia -355mm
·         Średnica trzonka 36mm w najgrubszym miejscu, 25mm w najcieńszym.
·         Grubość blachy części roboczej  2-2,5mm
·         Waga całej saperki  895g
·         Waga pokrowca 155g

Jak widać- nie jest to zbyt mała ani lekka rzecz, ma jednak szereg innych zalet :-)
 
Saperka ma bardzo mocną konstrukcję – widać to zarówno po długości „luźnego” ( czyli nie chronionego blachą trzonka), jak też i po grubości samej blachy i sposobie połączenia jej z chwytem trzonka (5 stalowych nitów), plus metalowy, również nitowany pierścień , obejmujący trzonek. Trzeba naprawdę postarać się, żeby ją zepsuć przy pracy. Stal nie jest zbyt wysoko hartowana, w kontakcie z twardymi kamieniami itp. wywija się, a czasami szczerbi (jak każde tego typu narzędzie) , ale ponowne jej naostrzenie nie wymaga wiele wysiłku – wystarczy kilka minut z pilnikiem. Czy mogłaby być twardsza? Na pewno, ale wtedy  mogłaby łatwiej pęknąć, poza tym ostrzenie z całą pewnością byłoby trudniejsze. 

Do czego więc nadaje się nasza łopatka?

Na pewno do kopania (w końcu do tego została stworzona). Kopać można leżąc, klęcząc, siedząc, lub stojąc - co jednak z racji krótkiego styliska nie jest szczytem wygody.  Trzeba pamiętać, żeby kopiąc w pozycji innej niż stojąca  starać się ją zagłębiać w grunt ukośnie, a nie prostopadle, gdyż łopatka wtedy lepiej „tnie” ziemię. Wydajność kopania nie jest imponująca w porównaniu z normalnym szpadlem, ale coś za coś – szpadla nie schowamy do plecaka :-) . Część robocza zakończona jest  od strony styliska poprzecznymi, zagiętymi pod kątem prostym do ostrza „podpórkami” , na których opiera się stopę podczas wbijania saperki w ziemię. W połączeniu z mocną konstrukcją daje to możliwość przyłożenia naprawdę dużej  siły – jak do pełnowymiarowego szpadla. Należy jeszcze dodać, że saperka po naostrzeniu krawędzi doskonale radzi sobie z korzeniami (byleby nie były zbyt grube).  

Kolejnym zastosowaniem dla naszej łopatki jest.. rąbanie. Po naostrzeniu bocznych krawędzi saperka bardzo dobrze wcina się w drewno - częściowo dzięki swojej „słusznej” wadze. Nie ma wprawdzie porównania z dobrą i ostrą siekierą, ale według mnie działa o wiele  lepiej niż duży nóż. Jedyne na co trzeba uważać, to tendencja do „skręcania” przy uderzeniach – spowodowane kształtem łopaty.  Można też nią batonować, jednak jeżeli naostrzymy wszystkie krawędzie – błyskawicznie zniszczymy naszego „batona”. Można także ciąć – swoją naostrzyłem kiedyś do poziomu cięcia wiszącej kartki papieru.  Geometria „klingi” nie czyni z niej noża kuchennego, ale przy braku innego narzędzia – coś uciąć się da. Pamiętać należy, że stal nie jest wysoko hartowana, więc trzymanie tak wysokiej ostrości nie trwa długo.

Co jeszcze można robić naszym narzędziem?  Dla cywila nie jest to może istotne, ale saperka może być bardzo groźną bronią do walki wręcz – proponuję  poczytać wspomniany już „Specnaz”, albo też -  a raczej przede wszystkim -  relacje z walk okopowych w  obu wojnach światowych ( zwłaszcza w pierwszej).  Nie zamierzam wykorzystywać łopatki piechoty w tym celu, ale  w sytuacji krytycznej milion razy bardziej wolałbym się bronić saperką niż nożem, czy tym bardziej gołymi rękami..
Można też nią rzucać - wymaga  to pewnych umiejętności , ale destrukcja jaką robi saperka w zetknięciu z celem daje do myślenia.  Co do użycia saperki jako broni miotanej – mam mieszane uczucia, bo w razie chybienia pozbawiamy się broni. Poza tym zadziałać może tylko na „nieopancerzony” cel.

Jak widać – łopatka piechoty może być łopatą, może zastąpić siekierę, czy też nóż. Może być bronią, zabawką do rzucania, może też być.. patelnią. Kiedyś na swojej saperce robiłem jajko sadzone nad  żarem z ogniska :-) - da się, ale wolę jednak użyć do tego innych przedmiotów.

Przez kilkanaście lat robiłem nią różne rzeczy – kopałem, wykopywałem z błota lub piachu samochody, rąbałem, używałem jako wspomnianej patelni, rzucałem dla zabawy, używałem jako improwizowanego młotka i wiele innych rzeczy, których już nie pamiętam. Tak naprawdę ograniczać nas może tylko nasza wyobraźnia.

Mam nadzieję, że dzięki temu artykułowi przynajmniej część z Was inaczej spojrzy na łopatkę piechoty i zacznie doceniać to jakże użyteczne narzędzie.









Tekst i foto: Psycho