Tak sobie czytam co ludzie piszą w Sieci
i zauważyłem, że króluje pogląd iż szanujący się turysta/wędrowiec/survivalowiec
musi posiadać markowy (czytaj: drogi) sprzęt czyli wyposażenie produkcji
znanych, topowych firm. W podróżniczych kręgach modne jest też zabieranie w
teren całego stosu kosztownych gadżetów. Sprzęt oczywiście jest potrzebny, ale
czy tylko drogi jest dobry? Czy jego nadmiar i możliwości nie odbierają
jego posiadaczom elementu ryzyka, który moim zdaniem jest esencją prawdziwej
przygody? No a cóż to za przygoda, skoro nóż z kosmicznej stali jest
nierdzewny, niełamliwy i właściwie nie trzeba go ostrzyć, noc na szlaku to małe
piwo bo diodowa latarka świeci na 2 kilometry przez tydzień bez przerwy,
ognisko rozpalisz nawet z mokrego drewna bo iskra magnezowego krzesiwa ma 3000
stopni, twój zegarek chodzi z dokładnością 0,001 sekundy na rok i jest
wodoszczelny do 300 metrów (choć tą głębokość osiągną tylko twoje zwłoki), w
kurtce z goretexu czy innego wynalazku możesz spać na lodzie, a GPS wyprowadzi
Cię za rączkę z lasu itd, itd. Kosztuje to wszystko masę pieniędzy, których w
takiej ilości wielu łazików po prostu nie ma, podczas gdy drogi sprzęt wcale
nie gwarantuje sukcesu. Jeszcze gorsze jest to, że cały ten szpej uzależnia i
nie wiadomo, czy poradzimy sobie bez niego w sytuacji naprawdę awaryjnej.
Jeśli ktoś potrzebuje koronnego
argumentu przeciw dyktaturze kosztownego gadżeciarstwa, to sięgnijmy do
historii, wszak historia jest nauczycielką narodów ;-). Otóż dawni podróżnicy
odkryli nieznane lądy i oceany dysponując sprzętem, który wywołałby pewnie
uśmiech politowania wśród współczesnych globtroterów. Sukces Kolumba i jemu
podobnych stanowi dowód, że lepiej mieć mocny charakter i słabe wyposażenie niż
odwrotnie.
Wracając do teraźniejszości: znam
starszego faceta, który w ciągu ostatnich kilku lat wraz z żoną ileś razy
przemierzył Syberię, a którego sprzęt jest wart góra 500 złotych. Miał ze sobą 80-litrowy
plecak, a do tego jednopowłokowy namiot, karimatę, śpiwór, pelerynę, kurtkę, adidasy
i gumowce, dwulitrowy garnek, nóż kuchenniak, małą siekierkę - prawie wszystko
chińskie. Do tego prosty kompas i papierowe mapy. Nie zabrał nawet kuchenki, bo
zamiast tego rozpalał ognisko, zwykłymi zapałkami zresztą.
Jeśli chcesz, przekonaj się sam, że nie
trzeba mieć stosu super sprzętu, żeby dać sobie radę nawet w najtrudniejszych
warunkach i cieszyć się wędrówką. Spróbujesz ?
Wiktor Lekney
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz