Jak przystało na chłopaka z kieleckiego, nożami
interesuję się od zawsze. Z biegiem lat przez moje ręce przeszło ich całe
mnóstwo, zaś mój domowy zbiór liczy kilkadziesiąt „ostrości”. Część z nich to tzw. ręczna robota, a więc
noże wykonane przez rodzimych rzemieślników. Kilka z nich sam zaprojektowałem i
byłem świadkiem ich powstawania, widziałem też narodziny wielu innych noży.
Najbardziej ciekawią mnie tradycyjne metody ich wytwarzania. Takie np. kucie to
fascynujący proces przemiany w ogniu i dymie nieforemnego kawałka żelaza w przemyślany
kształt użytecznego, a często i pięknego narzędzia. Równie magiczne jest godzenie
dwóch żywiołów, czyli hartowanie rozżarzonego metalu w wodzie (no dobrze,
czasem w oleju ...).
Obserwowanie
tych cudów zawsze kieruje moją myśl do dawnych, dobrych czasów, gdy człowiek
nie był tak uzależniony od maszyn, jak dziś. Niedawno miałem okazję cofnąć się
w czasie jeszcze dalej, bowiem wraz z kolegami odwiedziłem niezwykłe miejsce: Centrum
Kulturowo-Archeologiczne w Nowej Słupi w województwie świętokrzyskim. Na jego
terenie od 1967 r.
organizowane są prezentacje starożytnych metod wytopu żelaza podczas imprez
plenerowych nazwanych Dymarkami Świętokrzyskimi. Tegoroczne Dymarki odbyły się
w połowie sierpnia, trzy tygodnie przed naszą wycieczką, nie spodziewaliśmy się
więc przeżyć czegoś równie atrakcyjnego. Weszliśmy na majdan, wokół którego stoją
rekonstrukcje chat starożytnych hutników reprezentujących kulturę przeworską z
czasów Imperium Rzymskiego. Przed kuźnią spotkaliśmy kowala - pana
Darka, i jak się wkrótce okazało, spotkanie z nim było niespodziewaną
atrakcją, i to jaką !
Pan Darek jest klasycznym przykładem człowieka z pasją, mającym ponadto
dar przekazywania wiedzy. Barwnie opowiadał o tym, jak 2 tysiące lat temu dawni
mieszkańcy tych ziem, Lugiowie eksploatowali złoża rud żelaza znajdujące się w
okolicy. Rudę wydobywali nie tylko
powierzchniowo metodą odkrywkową, ale również z podziemnych chodników głębokich
na 25 metrów, czego przykładem jest kopalnia w pobliskich
Rudkach. Działała już w II wieku n.e. i jest najstarszym, a zarazem jedynym
znanym tego typu wyrobiskiem górniczym w Europie poza granicami Imperium Rzymskiego.
Następnie ruda była przetapiana w szybowym piecu dymarskim typu kotlinkowego. Była to
technologia bardzo pracochłonna
i mało wydajna, z pozoru prymitywna, ale
dziś nikt nie potrafi w pełni jej odtworzyć. Piec był jednorazowego
użytku, więc w czasie stuleci zbudowano ich tysiące, zgrupowanych na obszarze
tzw. piecowisk. Takie mini-piecowisko znajduje się na środku majdanu:
Wokół pieców leżą bryły
żużla pozostałe po wytopie, wśród nich staruszek sprzed 2 tysięcy lat:
W piecu kotlinkowym uzyskiwano
żelazo w postaci tzw. łupki czyli gąbczastej masy o ciastowatej konsystencji,
wymagającej dalszego przekuwania w celu
oczyszczenia z żużla i resztek węgla, oraz zgrzania w jednolitą bryłę. Był to
proces czasochłonny, ale dawał produktowi końcowemu wielką zaletę. Otóż wielokrotne
przekuwanie i zgrzewanie nadaje metalowi strukturę pasmowatą (włóknistą). Taka
struktura zmniejsza jego wrażliwość na uderzenie czy zgięcie skierowane w
poprzek włókien.
Nóż czy miecz wykuty z
wielokrotnie przekuwanego i zgrzewanego żelaza, jest więc o wiele odporniejszy
na uderzenia i złamanie od podobnego wyrobu wykutego ze współczesnej stali,
mającej strukturę ziarnistą utworzoną z zespolonych ze sobą kryształów metalu.
Pan Darek pokazał nam kilka noży wykutych przez
niego na podstawie dawnych wzorów. Wszystkie były niezwykle ciekawe. Kolegom
spodobał się ten nóż:
Mnie jednak urzekł ten nóż kabłączkowy:
Noże takie były popularne w średniowieczu. Są
zazwyczaj niewielkie, więc nadają się głównie do wykonywania lekkich prac obozowych,
takich jak przyrządzanie jedzenia, skórowanie czy drobna obróbka drewna. Urok
tego nożyka tak na mnie podziałał, że pan Darek zgodził się mi go sprzedać,
choć – jak się potem dowiedziałem od innego instruktora Centrum – niechętnie rozstaje się ze swoimi dziełami.
Mój nóż nie jest wykonany ze stali dymarkowej, bo pewnie nie byłoby mnie na
taki stać, ma jednak pewne konotacje historyczne, został bowiem wykuty ze stali
konstrukcyjnej pochodzącej z pręta zbrojeniowego z czasów PRL. W każdym razie
jestem zaszczycony posiadaniem tak niezwykłej pamiątki niezwykłego spotkania z
niezwykłym człowiekiem.
Wiktor
Lekney
foto:
Jurek Jurajski
Naprawdę bardzo fajnie napisano. Jestem pod wrażeniem.
OdpowiedzUsuń