wtorek, 13 września 2016

Stare żelazo




Jak przystało na chłopaka z kieleckiego, nożami interesuję się od zawsze. Z biegiem lat przez moje ręce przeszło ich całe mnóstwo, zaś mój domowy zbiór liczy kilkadziesiąt „ostrości”.  Część z nich to tzw. ręczna robota, a więc noże wykonane przez rodzimych rzemieślników. Kilka z nich sam zaprojektowałem i byłem świadkiem ich powstawania, widziałem też narodziny wielu innych noży. Najbardziej ciekawią mnie tradycyjne metody ich wytwarzania. Takie np. kucie to fascynujący proces przemiany w ogniu i dymie nieforemnego kawałka żelaza w przemyślany kształt użytecznego, a często i pięknego narzędzia. Równie magiczne jest godzenie dwóch żywiołów, czyli hartowanie rozżarzonego metalu w wodzie (no dobrze, czasem w oleju ...). 

Obserwowanie tych cudów zawsze kieruje moją myśl do dawnych, dobrych czasów, gdy człowiek nie był tak uzależniony od maszyn, jak dziś. Niedawno miałem okazję cofnąć się w czasie jeszcze dalej, bowiem wraz z kolegami odwiedziłem niezwykłe miejsce: Centrum Kulturowo-Archeologiczne w Nowej Słupi w województwie świętokrzyskim. Na jego terenie od 1967 r. organizowane są prezentacje starożytnych metod wytopu żelaza podczas imprez plenerowych nazwanych Dymarkami Świętokrzyskimi. Tegoroczne Dymarki odbyły się w połowie sierpnia, trzy tygodnie przed naszą wycieczką, nie spodziewaliśmy się więc przeżyć czegoś równie atrakcyjnego. Weszliśmy na majdan, wokół którego stoją rekonstrukcje chat starożytnych hutników reprezentujących kulturę przeworską z czasów Imperium Rzymskiego. Przed kuźnią spotkaliśmy kowala - pana Darka, i jak się wkrótce okazało, spotkanie z nim było niespodziewaną atrakcją, i to jaką !  



Pan Darek jest klasycznym przykładem człowieka z pasją, mającym ponadto dar przekazywania wiedzy. Barwnie opowiadał o tym, jak 2 tysiące lat temu dawni mieszkańcy tych ziem, Lugiowie eksploatowali złoża rud żelaza znajdujące się w okolicy. Rudę wydobywali  nie tylko powierzchniowo metodą odkrywkową, ale również z podziemnych chodników głębokich na 25 metrów, czego przykładem jest kopalnia w pobliskich Rudkach. Działała już w II wieku n.e. i jest najstarszym, a zarazem jedynym znanym tego typu wyrobiskiem górniczym w Europie poza granicami Imperium Rzymskiego. Następnie ruda była przetapiana w szybowym piecu dymarskim typu kotlinkowego. Była to technologia bardzo pracochłonna i mało wydajna, z pozoru prymitywna, ale dziś nikt nie potrafi w pełni jej odtworzyć. Piec był jednorazowego użytku, więc w czasie stuleci zbudowano ich tysiące, zgrupowanych na obszarze tzw. piecowisk. Takie mini-piecowisko znajduje się na środku majdanu:


Wokół pieców leżą bryły żużla pozostałe po wytopie, wśród nich staruszek sprzed 2 tysięcy lat:

W piecu kotlinkowym uzyskiwano żelazo w postaci tzw. łupki czyli gąbczastej masy o ciastowatej konsystencji, wymagającej dalszego przekuwania w celu oczyszczenia z żużla i resztek węgla, oraz zgrzania w jednolitą bryłę. Był to proces czasochłonny, ale dawał produktowi końcowemu wielką zaletę. Otóż wielokrotne przekuwanie i zgrzewanie nadaje metalowi strukturę pasmowatą (włóknistą). Taka struktura zmniejsza jego wrażliwość na uderzenie czy zgięcie skierowane w poprzek włókien.


Nóż czy miecz wykuty z wielokrotnie przekuwanego i zgrzewanego żelaza, jest więc o wiele odporniejszy na uderzenia i złamanie od podobnego wyrobu wykutego ze współczesnej stali, mającej strukturę ziarnistą utworzoną z zespolonych ze sobą kryształów metalu.
Pan Darek pokazał nam kilka noży wykutych przez niego na podstawie dawnych wzorów. Wszystkie były niezwykle ciekawe. Kolegom spodobał się ten nóż:


Mnie jednak urzekł ten nóż kabłączkowy:


Noże takie były popularne w średniowieczu. Są zazwyczaj niewielkie, więc nadają się głównie do wykonywania lekkich prac obozowych, takich jak przyrządzanie jedzenia, skórowanie czy drobna obróbka drewna. Urok tego nożyka tak na mnie podziałał, że pan Darek zgodził się mi go sprzedać, choć – jak się potem dowiedziałem od innego instruktora Centrum  – niechętnie rozstaje się ze swoimi dziełami. Mój nóż nie jest wykonany ze stali dymarkowej, bo pewnie nie byłoby mnie na taki stać, ma jednak pewne konotacje historyczne, został bowiem wykuty ze stali konstrukcyjnej pochodzącej z pręta zbrojeniowego z czasów PRL. W każdym razie jestem zaszczycony posiadaniem tak niezwykłej pamiątki niezwykłego spotkania z niezwykłym człowiekiem.

Wiktor Lekney
foto: Jurek Jurajski

1 komentarz: