Uwielbiam polskie wybrzeże Bałtyku, ale nie cierpię
okupującego plaże tłumu turystów. Dlatego wraz z kolegami od dłuższego czasu
myślałem o wędrówce Mierzeją Wiślaną, której „stonka” jeszcze nie stratowała.
Planowaliśmy iść od granicy Gdańska na Wiśle, aż do
Piasków na końcu polskiej części Mierzei – w sumie około 50 kilometrów.
Pod koniec sierpnia udało się nam doczekać
odpowiedniej pogody: bezdeszczowej i ciepłej, ale bez nadmiernych upałów. Po
całonocnej jeździe pociągiem dotarliśmy do Gdańska, skąd autobusem komunikacji
miejskiej pojechaliśmy do końca Wyspy Sobieszewskiej w Świbnie, pokonując po
drodze bardzo ciekawy most pontonowy na Martwej Wiśle. Jeszcze większą atrakcją
była przeprawa promem przez Wisłę (Przekop). Właściwie to nie jest prom tylko
barka ciągnięta przez holownik, którą na prostym kursie utrzymuje solidna
stalowa lina rozciągnięta między obu brzegami królowej naszych rzek.
Po pokonaniu Wisły znaleźliśmy się w Mikoszewie i
stąd zaczęła się na dobre nasza wędrówka. Oczywiście szliśmy plażą, bo dziwne
byłoby iść lasem będąc nad morzem. Tak jak się spodziewaliśmy plażowiczów było
niewielu, nawet w okolicach kurortów czy domów wczasowych nie było tłoku. Poza tymi
lokalnymi zagęszczeniami pojedyncze parawany dzieliła odległość 100 – 200
metrów, a trafiały się też odcinki, na których w zasięgu wzroku nie było widać żadnego
plażowicza. Spokój dzikich plaż, dobra pogoda, wspaniałe widoki rozkołysanego
morza i jego szum – wszystko to wprawiło nas w dobry humor.
Ten dobry humor pomagał nam iść, bo szło się ciężko.
W miałkim piasku plaży nogi grzęzły i zapadały się głęboko zwłaszcza, że
byliśmy obciążeni plecakami z gratami, jedzeniem i dużą ilością wody do picia. Piasek
przy brzegu zalewany falami był bardziej spoisty, ale po kilku godzinach marszu
po pochylonej w stronę morza powierzchni zaczynały wysiadać mechanizmy stawu
skokowego. W tych warunkach człowiek szybko się męczy, co gorsza łatwo o uraz,
tym bardziej, że większość naszej 4-osobowej ekipy ma na koncie rozmaite
zastarzałe i niedoleczone kontuzje nóg.
Po drodze napotykaliśmy różne ciekawe widoki, na
przykład kruka atakowanego przez mewy, a także kormorany nurkujące w pogoni za
rybami. Mieliśmy też okazję przyjrzeć się z bliska dziwnej małej rybce,
prawdopodobnie był to tobiasz. Gwoździem programu był jednak martwy
wieloryb zalegający na mieliźnie kilkadziesiąt metrów od brzegu plaży w
Stegnie. Jak się potem okazało był to samiec z gatunku finwal, o
długości 17,2 m, ważący około 23 tony.
Pierwszego dnia przeszliśmy 30 kilometrów do wsi
Przebrno gdzie przenocowaliśmy, a drugiego dnia przeszliśmy 20 kilometrów z
metą w Piaskach. Zakończenie niełatwej wędrówki uczciliśmy kąpielą w zimnych
wodach Bałtyku, łykiem nalewki malinowej i dymkiem z wybornego cygara.
Pożegnaliśmy Mierzeję pozostając pod wrażeniem jej piękna i spokoju.
A więc:
może nad morze ? :-)
Wiktor Lekney
prom |
morze |
plaża |
łodzie |
tobiasz |
wieloryb |
majestat Natury |
samotny biały żagiel |
mapa |
foto:
Psycho & Wiktor Lekney
mapa:
http://mapy.geoportal.gov.pl
Ta mała rybka to Tubis vel dobijak.
OdpowiedzUsuńDziękuję, poprawiłem :-)
OdpowiedzUsuń