Biała Wielka jest i basta!
Kto nie wierzy niech sprawdzi. Ja tam byłem i nawet udało mi się ujść z
życiem (że o rzyci nie wspomnę). Dobrze, opowiem po kolei co i jak się
wydarzyło.
Tą wędrówkę przez drogi i bezdroża zacząłem w Lelowie
leżącym nad rzeką Białką.
Białka Lelowska rozpoczynając swój bieg wcina się w jary i
parowy gminy Lelów. Gdy osiągnie teren wsi, nomen-omen, Białej Wielkiej i minie
dwa stare młyny, rozpoczyna najbardziej tajemniczą część swojej wędrówki. A
skoro jest tajemnica, to oczywiście chciałoby się ją uszczknąć, „ugryźć”. Tak
rozpoczynają się przygody! Tak więc
uczyniłem. Stare hasło cyklisty: „rower pod pachę, a bagnet na broń” znów stało
się moim imperatywem.
Za nieprzebytymi (niemalże) bagnami oraz szerokim pasem
trzcin otwierają się rozległe tafle stawów. Naprawdę rozległe…. Tylko, czy aby na pewno? Sprawdźmy to!
Wypływamy więc na „suchego przestrzeń oceanu”. Zaraz, zaraz!
Ale dlaczego suchego??
Otóż takimi okazują się realia początków XXI wieku. Susza
panie! I cóż na to poradzisz?
Tak – jest problem, a może być jeszcze większy. W końcu co
jest nam bardziej potrzebne do życia niż woda?
No, chyba tylko powietrze.
Już wysycha i Wielkopolska i Małopolska, a zapewne niedługo
może to być cała Polska. Sprawa dotyczy zarówno rzek, jak i wód podziemnych. A
są to dobra, których wartości nie da się przecenić. Bo przecież człowiek – choć
to brzmi dumnie – składa się w głównej mierze z wody.
Ale wracając do stawów – było pięknie i prześlicznie, lecz
niestety, z powodu słabego zasilania przez wody Białki dobra połowa stawów była
sucha jak pieprz i świeciła piaszczystymi dnami. Na szczęście tam, gdzie woda
się ostała jest po prostu raj….
Nad skąpanymi w słońcu stawami zaczął krążyć – jakby zdjęty
z naszego godła państwowego – bielik. Można by powiedzieć o nim tradycyjnie –
orzeł, gdyby nie to, że w rzeczywistości należy do rodziny jastrzębiowatych.
Mniejsza o szczegóły. Ważne, że drapieżnik to potężny, a największe wrażenie
robią jego rozpostarte skrzydła. Są po prostu jak deski.
Kiedy bielik nadleciał, na stawach zaczęło się dziać: w
powietrze wzniosły się w popłochu ptaki wodne, a wśród nich największa
ciekawostka – rodzina łabędzi krzykliwych, rodem z Dalekiej Północy, krzyczących
oczywiście donośnie. W przeciwieństwie do naszych rodzimych łabędzi niemych
(potrafiących jedynie cicho zasyczeć), krzykliwe wyprowadzają w Polsce
nieliczne lęgi zaledwie od końca XX wieku. Dużo częściej można spotkać je na
przelotach. Zapewne taką wędrującą z północy rodzinę udało mi się właśnie
spotkać. Łabędź niemy, osiągając ciężar do 16 kilogramów jest
naszym najcięższym ptakiem latającym. Cięższymi latającymi ptakami na kuli
ziemskiej są jedynie samce dwóch gatunków dropi – zwyczajnego i olbrzymiego. Ci
latający ciężarowcy osiągają wagę nawet 17 - 19 kilogramów.
Jakby tych atrakcji
było mało, po chwili pojawił się inny wielki latający drapieżnik – rybołów, z
charakterystycznie pogiętymi skrzydłami. Rybołów jest jedynym przedstawicielem
rodziny Pandionidae, ale za to
występującym na prawie całej kuli ziemskiej. Już do tej pory zobaczyłem na
stawach naprawdę wiele ornitologicznych ciekawostek. A jednak poza „zwykłymi”
czaplami siwymi były tam również białe jak śnieg czaple białe. Są one, podobnie
jak łabędzie krzykliwe, nowym „nabytkiem” naszej ornitofauny lęgowej. Jednak
nie przybyły do nas z dalekiej północy, lecz z ciepłego południa kontynentu.
Otaczająca mnie przyroda była niemal bajecznie piękna, gdyby
nie jeden szczegół – gnijące od przyduchy ryby na wylocie jednego ze stawów. To
znów efekt znikomego przepływu świeżej wody przez stawy, wraz z długo
utrzymującą się wysoką temperaturą.
Z nastroju ogólnej sielanki na rozświetlonych słońcem
stawach wyrwała mnie nasilająca się kanonada wystrzałów naszych „dzielnych”
myśliwych (skąd u licha ta ich nazwa!). Słyszę, że wylegli na stawy i kropią do
wszystkiego co się rusza, ambitnie mordując bogu-ducha-winne kaczki i gęsi. A
niech to kule biją ! – myślę sobie w duchu, ale już po chwili przeklinam tą
myśl. Bo – niespodzianka – kanonada przybliża się do mnie radykalnie , a ja –
znów niespodzianka – zauważam, że jestem uwięziony na groblach kompleksu stawów
w ich przeciwnym końcu. Nie minęło wiele czasu, gdy miotałem się w tę i z
powrotem, otoczony wspomnianymi bagnami, bym poczuł się jak zwierzyna łowna,
osaczona zbliżającą się kanonadą wystrzałów. Strzały grzmiały z trzcinowisk,
lecz strzelających nie było widać.
W tej sytuacji schowałem swoją godność nieco głębiej,
wziąłem rower na plecy a buty do rąk i rejterowałem się przez bagna i rów
opaskowy prawie na oślep – byle dalej, byle w las!
Po pełnych pierwotnego strachu i emocji chwilach odnalazłem
się w kępie sosnowego lasu z nogami poparzonymi pokrzywami i pokąsany przez
komary. A błoto na nogach? – to mogłem potraktować z lekceważeniem – i tak
zaczynało się już ściemniać.
A swoją drogą, cała ta moja eskapada przez bagna była mniej
więcej tak zgrabna, jak przeprawa Napoleona przez Berezynę podczas rejterady
jego armii spod Moskwy. Najważniejsze, że obaj (czyli ja i Napoleon)
przeżyliśmy! Ufff…..
Wraz z nadchodzącym zmierzchem zamknąłem krąg wędrówki przy
pierwszym młynie, który chylił się spokojnie nad ciemniejącymi stawami. Na
niebie pojawił się księżyc, a ponad łąkami białe mgły. Wszystko wokół jawiło
się białe. Tak! Biała rzeka, białe łąki, biały księżyc, biała wieś. Biała
Wielka!
W nastroju przynoszącego spokój wieczoru powróciłem na rynek
cichego, starożytnego Lelowa. Starożytnego i królewskiego, bo prawa miejskie
nadał mu król Kazimierz Wielki. Mieszkańcy pamiętają o swoim dobrodzieju sprzed
wieków – od niedawna rynek ozdabia figura tego władcy. Światła lamp rozpalały
się stopniowo, a jednak to zmierzch brał miasto we władanie w tą ciepłą
wrześniową noc.
Dobranoc ...
Na koniec adekwatna muzyka:
„Hydropiekłowstąpienie” – Lao Che.
Natomiast moja ucieczka przez bagna kojarzy mi się z
piosenką i teledyskiem „Footloose”
Kenny Logins’a:
Białka Lelowska w Białej Wielkiej
|
Kanał zasilający stawy wodami
Białki Lelowskiej
|
Rodzina łabędzi krzykliwych
|
Czaple białe i czaple siwe
|
Rozległy staw z resztką wody
|
Młoda żaba wodna na dnie
wyschniętego stawu
|
Mgły ponad łąkami
|
Wieczorem na niebie rozpalił się
księżyc…
|
…a w Lelowie rozbłysły światła lamp |
Tekst i foto: Jurek Jurajski
fascynujące, brawo Jurek :)
OdpowiedzUsuń