Tym razem podróż wielce zagadkowa,
bo z Żarek do Żarek. Czy to w ogóle możliwe i logiczne? Tak. Mało tego – wielce
wskazane jest odbyć taką wędrówkę w odpowiednim towarzystwie. Mnie się to udało
– towarzyszył mi najwłaściwszy dziś kompan: czerwończyk żarek. Motyla noga! Nie kłamię! Tego średniej
wielkości motyla spotkałem podczas wędrówki po jurajskich ścieżkach, w jeden z
ciepłych w tym roku wrześniowych dni.
Dziś poszedłem „w tango” z jedną z
lokalnych piękności. Imię jej brzmi, a jakże: Czarka. To rzeka, a właściwie strumień, prawobrzeżny
dopływ Warty. Jednakże trafić do jej ujścia to jedno, ale dotrzeć do źródeł, to
wyczyn na miarę odkrywców niezbadanych lądów. Choć – przyznaję – w wersji
„kieszonkowej”. Cóż z tego, skoro przygód po drodze bez liku. Można też się zagubić,
choć na trochę. Tak więc wędrowałem sobie, z rowerem pod pachą, w cienistym
lesie, wzdłuż szemrzącego strumyka. Miejscami po jego bokach rozciągały się
torfowiska, a to znów liczne niewielkie stawy. Woda jeszcze szemrała, ale
delikatnie, bo – wiadomo – susza, panie, panuje.
Gdzieś hen, po długiej wędrówce,
dotarłem do zapomnianych przez świat i ludzi zakamarków, gdzie nawet diabeł nie
mówi już „dobranoc”, a strumień zamieniał się w strugę, która zanikała w
olszynach, trawach i łopianach. Dla mnie – zanikała, a ktoś inny powiedziałby,
że pojawiała się właśnie. Ot i dylemat! Odwieczne czasoprzestrzeni taneczne
splątanie. Czułem przecież, że dziś będzie tango! No to i jest! Mam co
chciałem. Tylko gdzie teraz jestem!? W Żarkach – to pewne. Ha! Tylko, w
których? Właściwie jest to tak proste, że szkoda w tej chwili zaprzątać sobie
głowę. Jeśli „tamte” były pierwsze, to te przede mną są drugie. Proste? Proste.
A więc naprzód (bo tył mam zawsze
za sobą). Avanti! Uwolnić myśli i wytężyć zmysły. Reszta – jest milczeniem. I
podróżą. Podróżą jest też życie. Już starożytni hindusi wymyślili, że są to
odwieczne i niekończące się cykle. No to cyk, jeden łyk i ….. Idziemy dalej.
Do Żarek „drugich” (czyli Żarek
Miasto, bo pierwszymi były Żarki Letnisko) dotarłem z boku, od południowego
wschodu. Tu rozpostarł się przede mną widok niczym na bieszczadzką połoninę.
Tak naprawdę miałem przed oczami stok kuesty jurajskiej, czyli geologiczny
uskok powstały w okresie fałdowania karpackiego, opadający stromo ku Obniżeniu
Górnej Warty.
U podnóża wzgórza wydobywane są do
dziś pokłady gliny, służące do wypalania cegieł. Tu wapień, tu glina – zacna to
kraina. Chociaż, z drugiej strony, jest to też region „lasków, piasków i
karasków”, czyli nieszczególnie urodzajny. Jednak od miejsca, gdzie stałem, aż
do podnóża stoku rozciągają się rozległe, wilgotne łąki. Obecnie, kiedy
rolnictwo tutejsze bardzo się „skurczyło” większość tych łąk nie jest w ogóle
koszona. Kiedy więc nieco dalej spotkałem kilka krów, w oczywistym, ale jeszcze
niedawno niezrozumiałym odruchu przystąpiłem do ich fotografowania.
Ze wspomnianych wcześniej pokładów
wapienia płytowego (czyli dna jurajskiego morza istniejącego tu przed milionami
lat) zbudowany jest kompleks, obecnie zabytkowych, stodół. Wokół tych stodół
jest ogromny plac targowy, gdzie handluje się od niepamiętnych czasów, w środy
i soboty, dobrem wszelakim; kiedyś – przede wszystkim płodami rolnymi.
Niedaleko placu targowego płynie
przez Żarki kolejny niewielki dopływ Warty. Wypływa on ze źródła (oczywiście
cudownego!) położonego obok klasztoru w sąsiednim Leśniowie. Nieco dalej z
nurtem Leśniówki łączy się struga wypływająca ze źródła nazywanego „spod
brzozy”. Nie będę zapewne odkrywczy, jeśli napomknę, że ściśle biorąc ongiś
była to autentyczna lokalizacja pod brzozą, bo dzisiaj, z powodu obniżania się
poziomu wód, wypływ znajduje się w oddaleniu kilkudziesięciu metrów od kępy
brzóz.
Z uwagi na słabe zasilanie wodami
tych strumyków, zlokalizowane w Żarkach stawy zawierają wodę, której bardzo
daleko do krystalicznej czystości. Szczególnie ostatni w szeregu staw (który na
fotografii wygląda co prawda bardzo malowniczo) ma wodę o konsystencji zupy
pomidorowej, ale o barwie zupy szpinakowej. Ten zielony „zakwit” wody spowodowały tu sinice, czyli należące do
królestwa bakterii glony zielone. Ich masowe pojawienie się świadczy o
przeżyźnieniu wody substancjami odżywczymi. A produkty pochodzące z rozkładu obumierających
sinic zatruwają wodę. Wobec tych nieco smutnych problemów pojawiających się tu,
na dole, postanowiłem wrócić na wzgórza i tam odetchnąć pełną piersią.
Z Żarek wznosiłem się polną drogą
na wzgórza położone w kierunku Przybynowa. W miarę jak oddalałem się od
miejscowości, zabudowania praktycznie zniknęły wśród koron drzew, a pojawiła
się i stopniowo rosła kościelna wieża. Jednak już u podnóża wzgórza natknąłem
się na oczywisty symbol tej wyprawy – motyla czerwończyka żarka właśnie. W tą
słoneczną wrześniową niedzielę był on dla mnie niczym dar niebios. Tuż obok
sterczało betonowe wspomnienie ostatniej wojny – mały bunkier, pasujący tu jak
pięść do nosa.
W połowie wzgórza zwabiły mnie -
jak jakiegoś motyla, czy pszczołę – wielkie, żółte kwiatostany chwiejące się na
wietrze. Z bliska okazało się, że jest to sprowadzony do Polski dziki
słonecznik topinambur, którego bulwy to przysmak dzików i ludzi. Bo też, co tu
skrywać – oba te stwory są jednakowo wszystkożerne.
Mmmmmniaaaaaaam……..!
(oraz chrum, chrum……!).
Na szczycie wzgórza natknąłem się
na ciekawe w tym roku zjawisko – jesienne kwiaty dzikiej róży, sąsiadujące z
dojrzałymi już owocami. A dalej ??? Dalej - wzgórza, wzgórza i sina dal. Na
północnym horyzoncie majaczyły ciemniejące kopuły – to rozległy i najwyższy w
tej okolicy masyw Sokolich Gór. W przeciwieństwie do pagórków, na których
właśnie stałem, grzbiety Sokolich Gór są zbudowane z wapienia skalistego,
twardszego materiału będącego pozostałością raf koralowych z okresu
jurajskiego.
Gdybym miał skrzydła, to bym sobie
chętnie tam poleciał. A tymczasem wsiadłem na swoje dwa kółka i mogłem
stopniowo pomykać w dół – w stronę łąk i lasów. Po drodze zauważyłem jeszcze
naprawdę pokaźne ranczo w dolinie. Które – rzecz jasna – uwieczniłem na
fotografii ……
Muzyka: „Cieszyńska”
Artur Andrus w polskiej wersji
piosenki Jaromira Nohavicy z płyty Świat według Nohavicy: „Gdybym się urodził przed stu laty”
https://www.youtube.com/watch?v=7F8njkvbsj4
Czerwończyk żarek – symbol
wyprawy
|
W drodze do Żarek
|
Malowniczy staw z „kwitnącą” wodą
|
Kuesta jurajska pomiędzy Żarkami
a Jaworznikiem
|
Brzozy przy dawnym wypływie
„źródła pod brzozą”
|
Przy źródle miałem wrażenie, że
ktoś mnie obserwuje ...
|
... a siedząc w bunkrze to ja byłem obserwatorem
|
Słonecznik topinambur na wietrze
|
Wieża kościelna w Żarkach Miasto
|
Sokole Góry na horyzoncie
|
Jesienne róże
|
Ranczo w dolinie
|
Powrót o zmierzchu nad żarecki staw
|
Tekst i foto: Jurek Jurajski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz