poniedziałek, 13 marca 2017

Z żarkiem do Żarek



Tym razem podróż wielce zagadkowa, bo z Żarek do Żarek. Czy to w ogóle możliwe i logiczne? Tak. Mało tego – wielce wskazane jest odbyć taką wędrówkę w odpowiednim towarzystwie. Mnie się to udało – towarzyszył mi najwłaściwszy dziś kompan: czerwończyk żarek. Motyla noga! Nie kłamię! Tego średniej wielkości motyla spotkałem podczas wędrówki po jurajskich ścieżkach, w jeden z ciepłych w tym roku wrześniowych dni.

Dziś poszedłem „w tango” z jedną z lokalnych piękności. Imię jej brzmi, a jakże: Czarka.    To rzeka, a właściwie strumień, prawobrzeżny dopływ Warty. Jednakże trafić do jej ujścia to jedno, ale dotrzeć do źródeł, to wyczyn na miarę odkrywców niezbadanych lądów. Choć – przyznaję – w wersji „kieszonkowej”. Cóż z tego, skoro przygód po drodze bez liku. Można też się zagubić, choć na trochę. Tak więc wędrowałem sobie, z rowerem pod pachą, w cienistym lesie, wzdłuż szemrzącego strumyka. Miejscami po jego bokach rozciągały się torfowiska, a to znów liczne niewielkie stawy. Woda jeszcze szemrała, ale delikatnie, bo – wiadomo – susza, panie, panuje.

Gdzieś hen, po długiej wędrówce, dotarłem do zapomnianych przez świat i ludzi zakamarków, gdzie nawet diabeł nie mówi już „dobranoc”, a strumień zamieniał się w strugę, która zanikała w olszynach, trawach i łopianach. Dla mnie – zanikała, a ktoś inny powiedziałby, że pojawiała się właśnie. Ot i dylemat! Odwieczne czasoprzestrzeni taneczne splątanie. Czułem przecież, że dziś będzie tango! No to i jest! Mam co chciałem. Tylko gdzie teraz jestem!? W Żarkach – to pewne. Ha! Tylko, w których? Właściwie jest to tak proste, że szkoda w tej chwili zaprzątać sobie głowę. Jeśli „tamte” były pierwsze, to te przede mną są drugie. Proste? Proste.

A więc naprzód (bo tył mam zawsze za sobą). Avanti! Uwolnić myśli i wytężyć zmysły. Reszta – jest milczeniem. I podróżą. Podróżą jest też życie. Już starożytni hindusi wymyślili, że są to odwieczne i niekończące się cykle. No to cyk, jeden łyk i ….. Idziemy dalej.

Do Żarek „drugich” (czyli Żarek Miasto, bo pierwszymi były Żarki Letnisko) dotarłem z boku, od południowego wschodu. Tu rozpostarł się przede mną widok niczym na bieszczadzką połoninę. Tak naprawdę miałem przed oczami stok kuesty jurajskiej, czyli geologiczny uskok powstały w okresie fałdowania karpackiego, opadający stromo ku Obniżeniu Górnej Warty.

U podnóża wzgórza wydobywane są do dziś pokłady gliny, służące do wypalania cegieł. Tu wapień, tu glina – zacna to kraina. Chociaż, z drugiej strony, jest to też region „lasków, piasków i karasków”, czyli nieszczególnie urodzajny. Jednak od miejsca, gdzie stałem, aż do podnóża stoku rozciągają się rozległe, wilgotne łąki. Obecnie, kiedy rolnictwo tutejsze bardzo się „skurczyło” większość tych łąk nie jest w ogóle koszona. Kiedy więc nieco dalej spotkałem kilka krów, w oczywistym, ale jeszcze niedawno niezrozumiałym odruchu przystąpiłem do ich fotografowania.
Ze wspomnianych wcześniej pokładów wapienia płytowego (czyli dna jurajskiego morza istniejącego tu przed milionami lat) zbudowany jest kompleks, obecnie zabytkowych, stodół. Wokół tych stodół jest ogromny plac targowy, gdzie handluje się od niepamiętnych czasów, w środy i soboty, dobrem wszelakim; kiedyś – przede wszystkim płodami rolnymi.

Niedaleko placu targowego płynie przez Żarki kolejny niewielki dopływ Warty. Wypływa on ze źródła (oczywiście cudownego!) położonego obok klasztoru w sąsiednim Leśniowie. Nieco dalej z nurtem Leśniówki łączy się struga wypływająca ze źródła nazywanego „spod brzozy”. Nie będę zapewne odkrywczy, jeśli napomknę, że ściśle biorąc ongiś była to autentyczna lokalizacja pod brzozą, bo dzisiaj, z powodu obniżania się poziomu wód, wypływ znajduje się w oddaleniu kilkudziesięciu metrów od kępy brzóz.

Z uwagi na słabe zasilanie wodami tych strumyków, zlokalizowane w Żarkach stawy zawierają wodę, której bardzo daleko do krystalicznej czystości. Szczególnie ostatni w szeregu staw (który na fotografii wygląda co prawda bardzo malowniczo) ma wodę o konsystencji zupy pomidorowej, ale o barwie zupy szpinakowej. Ten zielony „zakwit”  wody spowodowały tu sinice, czyli należące do królestwa bakterii glony zielone. Ich masowe pojawienie się świadczy o przeżyźnieniu wody substancjami odżywczymi. A produkty pochodzące z rozkładu obumierających sinic zatruwają wodę. Wobec tych nieco smutnych problemów pojawiających się tu, na dole, postanowiłem wrócić na wzgórza i tam odetchnąć pełną piersią.

Z Żarek wznosiłem się polną drogą na wzgórza położone w kierunku Przybynowa. W miarę jak oddalałem się od miejscowości, zabudowania praktycznie zniknęły wśród koron drzew, a pojawiła się i stopniowo rosła kościelna wieża. Jednak już u podnóża wzgórza natknąłem się na oczywisty symbol tej wyprawy – motyla czerwończyka żarka właśnie. W tą słoneczną wrześniową niedzielę był on dla mnie niczym dar niebios. Tuż obok sterczało betonowe wspomnienie ostatniej wojny – mały bunkier, pasujący tu jak pięść do nosa.

W połowie wzgórza zwabiły mnie - jak jakiegoś motyla, czy pszczołę – wielkie, żółte kwiatostany chwiejące się na wietrze. Z bliska okazało się, że jest to sprowadzony do Polski dziki słonecznik topinambur, którego bulwy to przysmak dzików i ludzi. Bo też, co tu skrywać – oba te stwory są jednakowo wszystkożerne.
Mmmmmniaaaaaaam……..! (oraz chrum, chrum……!).
                                                                                                                                          
Na szczycie wzgórza natknąłem się na ciekawe w tym roku zjawisko – jesienne kwiaty dzikiej róży, sąsiadujące z dojrzałymi już owocami. A dalej ??? Dalej - wzgórza, wzgórza i sina dal. Na północnym horyzoncie majaczyły ciemniejące kopuły – to rozległy i najwyższy w tej okolicy masyw Sokolich Gór. W przeciwieństwie do pagórków, na których właśnie stałem, grzbiety Sokolich Gór są zbudowane z wapienia skalistego, twardszego materiału będącego pozostałością raf koralowych z okresu jurajskiego.

Gdybym miał skrzydła, to bym sobie chętnie tam poleciał. A tymczasem wsiadłem na swoje dwa kółka i mogłem stopniowo pomykać w dół – w stronę łąk i lasów. Po drodze zauważyłem jeszcze naprawdę pokaźne ranczo w dolinie. Które – rzecz jasna – uwieczniłem na fotografii ……  


Muzyka: „Cieszyńska”
Artur Andrus w polskiej wersji piosenki Jaromira Nohavicy z płyty Świat według Nohavicy:  „Gdybym się urodził przed stu laty”
https://www.youtube.com/watch?v=7F8njkvbsj4




Czerwończyk żarek – symbol wyprawy


W drodze do Żarek


Malowniczy staw z „kwitnącą” wodą


Kuesta jurajska pomiędzy Żarkami a Jaworznikiem


Brzozy przy dawnym wypływie „źródła pod brzozą”


Przy źródle miałem wrażenie, że ktoś mnie obserwuje ...


... a siedząc w bunkrze to ja byłem obserwatorem


Słonecznik topinambur na wietrze


Wieża kościelna w Żarkach Miasto


Sokole Góry na horyzoncie


Jesienne róże


Ranczo w dolinie


Powrót o zmierzchu nad żarecki staw


Tekst i foto: Jurek Jurajski


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz