piątek, 10 kwietnia 2015

Zaczęło się na zimno


– Nożownictwo było moim hobby odkąd pamiętam, czyli od czasów, gdy jako malec zbierałem kawałki złomu i przerabiałem na moje pierwsze noże – wspomina Radosław Łęgowik, właściciel firmy LKW Knives, bardziej znany miłośnikom ręcznie wytwarzanych noży pod pseudonimem Wołodia.

– Były to przede wszystkim noże do „gry w noża”. – Wołodia z uśmiechem mówi, że do grania wystarczały noże z blaszki, bo zasady „gry w noża” nie wymagały od noży niczego więcej, niż koziołkowania w locie i wbijania się w piasek. – Z takiej samej blachy robiłem swój pierwszy nóż w stylu Rambo z zębiskami wielkiej piły na grzbiecie. Wtedy każdy chciał mieć taki nóż – wspomina z rozrzewnieniem kowal z Soborzyc i mówi, że te pierwsze wyroby wymagały przycięcia blachy do odpowiedniego kształtu i symbolicznego zaostrzenia. Nikt z bawiących się nimi dzieciaków nie oczekiwał parametrów cięcia na poziomie prawdziwych narzędzi.
   
Mały Radek jednak był niezadowolony z efektów swojej pracy i na własną rękę zaczął eksperymentować i poszukiwać lepszych materiałów na swoje noże.

– Po wielu próbach okazało się, że z całkiem dobrej stali są robione brzeszczoty do pił. Taka stal jednak była  wysoko hartowana, czyli bardzo twarda i jej ręczna obróbka była niesłychanie czasochłonna – Wołodia opowiada, że namordował się nieraz robiąc w pocie czoła noże z brzeszczotów, tym bardziej, że pracował ręcznie, korzystając wyłącznie z imadła i pilników. Zapytany, czy to dorośli ograniczali mu dostęp do elektrycznych narzędzi, odpowiada, że gdy był w starszych klasach podstawówki, to rodzice nawet pozwoliliby mu skorzystać z warsztatu pod okiem kogoś dorosłego, ale był już wtedy w wieku, kiedy sam zaczął sobie zdawać sobie sprawę z ryzyka i nieco się obrabiarek obawiał.

Nauczony tym sposobem cierpliwości i przyzwyczajony do mozolnej dłubaniny Wołodia przerabiał na noże, oprócz brzeszczotów, także i inne kawałki stali, które mu z rozmaitych źródeł wpadły w ręce. Obeznał się przy tym nieco z różnymi gatunkami stali i nie przestawał szukać coraz lepszych materiałów.

Nóż do samego oglądania?
   
Rokiem przełomowym dla Wołodii był rok 2007, gdy nasz rozmówca zetknął się z wyrobami Joaha, częstochowskiego twórcy noży wykonywanych z ogromną precyzją i nierzadko traktowanych przez nabywców nie jako narzędzia do pracy, tylko jako okazy kolekcjonerskie.

– Najpierw byłem zachwycony znakomitą jakością wykonania noży Joaha, dopracowaniem szczegółów i wykończeniem na poziomie niemal jubilerskim – Wołodia wspomina pierwsze wrażenie i mówi, że kontakt z tymi wyrobami zainspirował go do spróbowania czegoś podobnego. – Trochę inaczej spojrzałem wtedy na nóż. Zobaczyłem w nim coś więcej, niż tylko narzędzie do codziennej pracy. Okazało się, że nóż może być także dziełem sztuki, unikalnym precjozum i obiektem zawistnych westchnień innych zbieraczy. Pozazdrościłem Joahowi, ale i pomyślałem sobie, że nie święci garnki lepią. Skoro ktoś może takie cudeńka wytwarzać, to ja też – opowiada Wołodia i dodaje, że kontakt z kolekcjonerami noży przyczynił się do gwałtownego rozwoju jego wiedzy i umiejętności.
   
– Miałem już wtedy małą szlifierkę taśmową zakupioną za sto złotych w supermarkecie, kupowałem noże heblarskie, bo jakość użytej do ich wyrobu stali mnie satysfakcjonowała i przerabiałem je na całkiem już dobrej jakości noże sprawdzające się znakomicie na działce, w garażu, czy na pikniku – relacjonuje Wołodia i uzupełnia, że wtedy właśnie zrozumiał, iż samymi technikami ślusarskimi nie zrobi noży dla najbardziej wymagających użytkowników. Tego, czego mógł się nauczyć szlifując stal na zimno już się nauczył i trzeba było pójść krok naprzód.

Rozkręciło się na gorąco

– Zakupiłem wtedy swoją pierwszą kotlinę kowalską, a od wujka dostałem kowadło i zacząłem się uczyć kucia. Na początek przekuwałem na noże pióra resorów samochodowych, potem zabrałem się za przekuwanie łożysk wykonanych z twardszych gatunków stali narzędziowych. Wtedy też zacząłem się uczyć podstaw obróbki cieplnej stali – mówi nasz rozmówca.
   
Wołodia na kilkanaście miesięcy poświęcił się całkowicie zdobywaniu nowych umiejętności. Z internetowych forów dyskusyjnych dla miłośników kowalstwa i płatnerstwa pozyskiwał wiedzę teoretyczną, ale z zastosowaniem jej w praktyce miał początkowo spore trudności.

– Okazało się, że pomimo przeczytania setek fachowych porad, wszystkiego niestety trzeba się było nauczyć samemu metodą prób i błędów. Na początku było bardzo ciężko, nieraz przegrzewałem obrabiany materiał, gołym okiem było widać ziarno źle zahartowanej stali, a jej parametry były nie do zaakceptowania – Wołodia opowiada, że w końcu nauczył się rozpoznawać temperaturę rozgrzanej stali po kolorze i dopiero wtedy zapanował nad procesem obróbki cieplnej i zaczął być zadowolony z efektów swojej pracy. Wyeliminował przypadkowość i osiągnął powtarzalność na przyzwoitym poziomie. Nareszcie finalne efekty jego pracy zaczęły odpowiadać zamierzonym planom.

– Wtedy moje noże również zaczęły być ładne – śmieje się Wołodia. – Wcześniej były tylko funkcjonalne i ergonomiczne, ale wyglądały raczej surowo, bo nie pieściłem się zanadto z ich ostateczną obróbką. Forma jednak nareszcie dogoniła treść.

Nie spoczął na laurach.

Wołodii jednak nie wystarczało to, co zdołał osiągnąć. Postanowił sięgnąć po materiały z najwyższej półki i zainteresował się niszowymi stalami ery kosmicznej.

– Zacząłem kupować stale narzędziowe i wysokowęglowe, by wytwarzać z nich noże dla najbardziej wymagających użytkowników. Znów jednak miałem kłopot z hartowaniem, bo obróbka cieplna stali węglowych wymaga o wiele większej precyzji i pracy w ścisłym reżimie technologicznym. Musiałem więc wozić swoje noże do hartowania do Gliwic, gdzie pracuje znany wytwórca noży Trollsky. Korzystałem z pomocy Trollsky'ego aż do ubiegłego roku – opowiada Wołodia.

Zawodowe hobby

W ubiegłym roku Wołodii udało się pozyskać dotację na rozpoczęcie własnej działalności gospodarczej. Najważniejszym zakupem był własny piec hartowniczy.

– W maju założyłem własną firmę i robienie noży, które było pasją, stało się zawodem – cieszy się Wołodia i tłumaczy, że zawód nożownika nie ma nic wspólnego z jego wykształceniem, bo skończył studia pedagogiczne i z dyplomu wynika, że jest humanistą.

Zawodowa produkcja noży nieco zmieniła podejście Wołodii do ich wytwarzania. Mniej ma teraz czasu na poszukiwania nietypowych materiałów i samodzielne eksperymentalne badanie ich właściwości. Jego własne doświadczenie i opinie zadowolonych klientów wyselekcjonowały dwa gatunki stali, z których powstaje teraz większość „seryjnych” modeli. Można sobie wybrać nóż z „węglówki”, ewentualnie nóż z „nierdzewki”. Firma LKW Knives proponuje do wyboru stal D2 i stal N690 z dwóch powodów. Po pierwsze są to stale mające dobrą opinię wśród użytkowników, bo krawędzie tnące noży z tych stali nie kruszą się zanadto ani zbytnio nie rozklepują i noże nie wymagają częstego ostrzenia. Po drugie zaś Wołodia zna te stale bardzo dobrze i świetnie opanował proces ich obróbki cieplnej. Na rękojeści twórca stosuje głównie materiał o nazwie G-10, który jest zbrojonym włóknami laminatem nieczułym na warunki atmosferyczne i twardym jak kamień, a pochewki robi z kydexu – tworzywa dostosowującego się do kształtu noża na gorąco.

Dla każdego coś ostrego

Wołodia wytwarza także jedyne i niepowtarzalne noże na specjalne zamówienia. Niektórzy użytkownicy bowiem chcą mieć coś indywidualnego, czego nie ma nikt inny. Myśliwi na przykład lubią naturalne materiały i nierzadko chcą rękojeść z poroża, a wędkarzom może się podobać skóra jesiotra. Zdarzają się klienci pragnący mieć rękojeść z egzotycznych gatunków drewna o fantazyjnym układzie słojów, są też tacy, którym się podoba łączenie tych materiałów np. z mosiądzem. Jeśli ktoś chce pochewkę ze skóry wytłaczanej, czy malowanej, wtedy Wołodia prosi o pomoc częstochowskiego majstra o pseudonimie Hobbit, który od lat wykonuje nożową galanterię ze skóry. Nasz rozmówca jest w stanie wykonać również bajkowe kształty głowni, czy nietypowe szlify, ale mówi, że z coraz mniejszą ochotą realizuje takie bardzo specyficzne projekty.

– Przez wiele lat pracy nożami nauczyłem się dobrać kształt, wielkość i parametry noża do prac, jakie ma on wykonać. Geometria głowni i szlif powinny odpowiadać zadaniom i muszą być im podporządkowane. To zastosowanie narzuca formę nożowi i w nożu użytkowym raczej nie ma miejsca na eksperymenty, a chcę głównie robić noże użytkowe – tłumaczy Wołodia i dodaje, że w jego warsztacie wyewoluowało kilka szablonów noży do różnych zadań, których konstrukcja narzuca się sama. Klienci dzięki temu dostają produkt, po którym wiadomo czego się można spodziewać.

Światowa kariera

Pytany o sukcesy Wołodia skromnie mówi o tym, że był na kilku wystawach i targach, prezentował swoje wyroby w Warszawie, Pradze, a ostatnio w Ostrawie jego noże zajęły IV miejsce w konkursie. Nasz rozmówca jednak o wiele bardziej cieszy się z tego, że jego wyroby są doceniane przez tych, którzy nimi pracują.

– Noża mojej produkcji używa na przykład Jerzy Romańczuk – mówi Wołodia z dumą i opowiada o słynnym polskim podróżniku i traperze, byłym żołnierzu jednostek specjalnych, miłośniku bytowania na łonie natury, przyjacielu Indian i ekspercie od polowań z łukiem. O wystawach ledwie wspomniał, ale o nożu w rękach Romańczuka mówi z wielką dumą. Oczywistym jest, że dla Wołodii nóż to nie bibelot. Nóż to narzędzie.

Autor: Rusty

Opublikowano w Tygodniku Regionalnym 7 dni
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz