Zmierzchało.
Od rana przeszliśmy z przyjacielem kawał drogi w piekielnym upale. Byłem głodny
i zmęczony, czas było na kolację i nocleg. Porośnięty kępkami pożółkłej trawy
placyk u stóp niewielkiej wapiennej skałki nieźle nadawał się na biwak. Z ulgą
zdjąłem plecak z przepoconego grzbietu i wyładowałem graty. W parę minut
postawiłem namiot i przygotowałem legowisko. Poszliśmy po drewno na ognisko w
stronę pobliskiego piaszczystego pagórka, z rzadka porośniętego rachitycznymi
brzózkami i sosnami. Pozyskanie kilku uschniętych gałęzi z pomocą przyjaciela
nie zajęło nam wiele czasu. Przywlokłem opał pod skałkę, a z jej spękanej
powierzchni zgarnąłem kilka garści wysuszonego na pieprz mchu, który miał
posłużyć za podpałkę. Przyjaciel porąbał drewno, skrzesał iskry na ognisko i
przygotował kilka kromek chleba z salami. Ugotowałem w menażce zupkę z torebki.
Nie była najlepsza, ale wraz z kanapkami zaspokoiła głód. Łyk wody z manierki
zakończył kolację.
Położyłem
się blisko ogniska, co jakiś czas dokładając do niego drewna. Przyjaciel zajął
miejsce obok mnie. Na ciemnym niebie w lukach między chmurami przeświecały
gwiazdy. Wiał wiatr ale nam, ukrytym za skałką, nie dokuczał. Przy ognisku było
ciepło i zacisznie.
Jak myślisz
– zapytałem – damy radę dojść jutro do celu?
Mój
przyjaciel nie odpowiedział. Znałem go doskonale, rozumieliśmy się bez słów.
Łączyła nas szorstka, męska przyjaźń. Nie zawsze traktowałem go dobrze, jednak
on wiernie tkwił przy mym boku i nigdy mnie nie zawiódł.
- Wiem, wiem
– ciągnąłem – musi nam się udać. To kwestia honoru.
Nic nie
powiedział, sprawa była oczywista.
- A w ogóle
jak się czujesz? Bywało lepiej, co?
Zamarł w
bezruchu. Zrozumiałem, że go uraziłem.
-
Przepraszam stary, tak tylko gadam. Wiem, że twardziel z ciebie. A że wyglądasz
na zmęczonego? Szczerze mówiąc ja ledwo żyję. Obu nam należy się porządny
wypoczynek po powrocie do domu.
Milcząco
potwierdził moje wywody. W blasku dogasającego ognia widziałem jego ostry
profil. Chrząknąłem i powiedziałem:
- Czasami
się zastanawiam, po jaką cholerę włóczymy się tyle czasu po różnych
pustkowiach? Co my chcemy udowodnić i komu? Może czas z tym skończyć?
Nie
potwierdził, ale i nie zaprzeczył, kontynuowałem więc swój monolog.
- Z drugiej
strony każdy dzień na szlaku jest sprawdzianem możliwości. Jeśli kiedyś przegramy, to przynajmniej z honorem. Zresztą
prawdziwy mężczyzna powinien umrzeć w butach a nie w kapciach, czyż nie?
Nie musiał
nic mówić, znałem jego odpowiedź. Dodałem więc:
- Jak cię
znam, nie chciałbyś zardzewieć w domowym ciepełku. Jesteś stworzony do ciężkiej
pracy a nie do wygodnej, ale gnuśnej egzystencji.
Milczał. I
ja umilkłem. Pogrążyłem się w zadumie. Wiele dróg przeszliśmy razem. Nieraz
było ciężko, ale dzięki jego pomocy dałem radę. Wiedziałem, że dopóki jest ze
mną, mam szansę.
Od
położonych niżej trawiastych nieużytków powiało chłodem. Ognisko dawno wygasło
i poczułem, że robi mi się zimno. Spojrzałem na fosforyzujące wskazówki
zegarka: za godzinę północ.
- No bracie,
chodźmy spać – powiedziałem. - Jutro czeka nas ciężki dzień.
Podnieśliśmy
się z ziemi i wczołgaliśmy do namiotu. Wsunąłem się do śpiwora i zamknąłem
oczy. Obok spoczywał mój przyjaciel. Nóż.
Wiktor Lekney
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz