poniedziałek, 11 maja 2015

Milczący przyjaciel



Zmierzchało. Od rana przeszliśmy z przyjacielem kawał drogi w piekielnym upale. Byłem głodny i zmęczony, czas było na kolację i nocleg. Porośnięty kępkami pożółkłej trawy placyk u stóp niewielkiej wapiennej skałki nieźle nadawał się na biwak. Z ulgą zdjąłem plecak z przepoconego grzbietu i wyładowałem graty. W parę minut postawiłem namiot i przygotowałem legowisko. Poszliśmy po drewno na ognisko w stronę pobliskiego piaszczystego pagórka, z rzadka porośniętego rachitycznymi brzózkami i sosnami. Pozyskanie kilku uschniętych gałęzi z pomocą przyjaciela nie zajęło nam wiele czasu. Przywlokłem opał pod skałkę, a z  jej spękanej powierzchni zgarnąłem kilka garści wysuszonego na pieprz mchu, który miał posłużyć za podpałkę. Przyjaciel porąbał drewno, skrzesał iskry na ognisko i przygotował kilka kromek chleba z salami. Ugotowałem w menażce zupkę z torebki. Nie była najlepsza, ale wraz z kanapkami zaspokoiła głód. Łyk wody z manierki zakończył kolację.

Położyłem się blisko ogniska, co jakiś czas dokładając do niego drewna. Przyjaciel zajął miejsce obok mnie. Na ciemnym niebie w lukach między chmurami przeświecały gwiazdy. Wiał wiatr ale nam, ukrytym za skałką, nie dokuczał. Przy ognisku było ciepło i zacisznie.

Jak myślisz – zapytałem  – damy radę dojść jutro do celu?

Mój przyjaciel nie odpowiedział. Znałem go doskonale, rozumieliśmy się bez słów. Łączyła nas szorstka, męska przyjaźń. Nie zawsze traktowałem go dobrze, jednak on wiernie tkwił przy mym boku i nigdy mnie nie zawiódł.

- Wiem, wiem – ciągnąłem – musi nam się udać. To kwestia honoru.

Nic nie powiedział, sprawa była oczywista.

- A w ogóle jak się czujesz? Bywało lepiej, co?

Zamarł w bezruchu. Zrozumiałem, że go uraziłem.

- Przepraszam stary, tak tylko gadam. Wiem, że twardziel z ciebie. A że wyglądasz na zmęczonego? Szczerze mówiąc ja ledwo żyję. Obu nam należy się porządny wypoczynek po powrocie do domu.

Milcząco potwierdził moje wywody. W blasku dogasającego ognia widziałem jego ostry profil. Chrząknąłem i powiedziałem:

- Czasami się zastanawiam, po jaką cholerę włóczymy się tyle czasu po różnych pustkowiach? Co my chcemy udowodnić i komu? Może czas z tym skończyć?

Nie potwierdził, ale i nie zaprzeczył, kontynuowałem więc swój monolog.

- Z drugiej strony każdy dzień na szlaku jest sprawdzianem możliwości. Jeśli kiedyś przegramy, to przynajmniej z honorem. Zresztą prawdziwy mężczyzna powinien umrzeć w butach a nie w kapciach, czyż nie?

Nie musiał nic mówić, znałem jego odpowiedź. Dodałem więc:

- Jak cię znam, nie chciałbyś zardzewieć w domowym ciepełku. Jesteś stworzony do ciężkiej pracy a nie do wygodnej, ale gnuśnej egzystencji.

Milczał. I ja umilkłem. Pogrążyłem się w zadumie. Wiele dróg przeszliśmy razem. Nieraz było ciężko, ale dzięki jego pomocy dałem radę. Wiedziałem, że dopóki jest ze mną, mam szansę.

Od położonych niżej trawiastych nieużytków powiało chłodem. Ognisko dawno wygasło i poczułem, że robi mi się zimno. Spojrzałem na fosforyzujące wskazówki zegarka: za godzinę północ.

- No bracie, chodźmy spać – powiedziałem. - Jutro czeka nas ciężki dzień.

Podnieśliśmy się z ziemi i wczołgaliśmy do namiotu. Wsunąłem się do śpiwora i zamknąłem oczy. Obok spoczywał mój przyjaciel. Nóż.

Wiktor Lekney





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz