poniedziałek, 25 maja 2015

Jak zostaje się mężczyzną



Ta opowieść przyszła do mnie pewnej ciepłej majowej nocy, przesyconej zapachem bzu. Może to był tylko sen, a może szary odbiornik w mojej głowie zarejestrował wspomnienie kogoś, kto przeminął, ale  jego myśl jak radiowy impuls wciąż  błąka się między ziemią a niebem.

Działo się to w połowie lat pięćdziesiątych. Mieszkaliśmy wtedy całą rodziną na południu stanu Idaho. W moim nudnym i przewidywalnym życiu nastolatka nie działo się nic ciekawego, a przede wszystkim nie było dziewczyn. Wywołana tym frustracja znajdowała ujście tylko w okazjonalnym popijaniu paskudnej whisky podwędzonej dziadkowi Jimowi. Tak naprawdę to nie była whisky tylko jakaś nędzna księżycówka pędzona – sądząc po smaku – ze zgniłych kolb kukurydzy, które uniknęły paszczy kombajnu na jakimś cholernym polu. Z dziadkiem przez tą jego słabość do whisky miałem słaby kontakt, bo ciągle znieczulał nią nogę postrzeloną podczas pierwszej wojny w Europie. Jednak mama wymagała bym go kochał, no bo to był jej ojciec. W sumie lubiłem go, bo jego bełkot i tak bardziej mnie czasem interesował niż ględzenie moich starych. Właściwie to tylko matka do mnie coś mówiła, bo ojca przeważnie nie było w domu. Według matki „zajmował się handlem mobilnym” , ale tak naprawdę był komiwojażerem wysyłkowego sklepu drogeryjnego i łażąc od drzwi do drzwi wciskał ludziom tandetny szajs typu cudowna maść na odciski czy niezawodny środek na porost włosów. Sam był żywą antyreklamą sprzedawanych towarów bo kulał z powodu odcisków, których nabawił się  od tego łażenia, za to nie miał włosów, nic więc dziwnego, że kiepsko mu szło w interesach. Mama nie pracowała, bo zajmowała się wychowywaniem czy też raczej zarządzaniem mną i moimi dwoma młodszymi braćmi, i gdyby nie nędzne plony z karłowatego rancha dziadka Jima nieraz nie mielibyśmy co do garnka włożyć. Ale ja nie o tym chciałem mówić.

Jakoś tak pod koniec szkoły w upalny dzień zagadała do mnie Mary Crossfield. Z początku dosłownie mnie zatkało, bo nigdy wcześniej nie zamieniła ze mną ani słowa, mimo paru lat spędzonych w jednej klasie. Zaproponowała, żebyśmy po południu pojechali nad jezioro Whitewater za miastem, popływali i poopalali się. Żadna dziewczyna nie złożyła mi dotąd TAKIEJ oferty, a prawdę mówiąc żadna nie złożyła mi dotąd żadnej tego typu oferty. Moje zaskoczenie było tym większe, że zdecydowanie nie dorównywałem urodą Elvisowi, a Mary była w szkolnym gronie samców uważana za piękność: miała świetną figurę, ładną buzię i długie blond włosy. Dziewczyna miała opinię łatwej, jezioro było odludne  więc bez wahania zgodziłem się na spotkanie, wiele sobie po nim obiecując w dziedzinie kontaktów damsko-męskich.

Po powrocie do domu ukradłem dziadkowi półciężarówkę pamiętającą chyba czasy jego lądowania we Francji w 1917 i pojechałem po moją damę. Zastanawiałem się czy wystarczy benzyny na całą tą eskapadę, bo wskaźnik zepsuł się dawno temu a ja nie miałem nawet centa na tankowanie, ale przemożna chęć zostania mężczyzną wzięła górę nad rozsądkiem i wciąż dociskałem pedał gazu. Na widok mojego przedpotopowego rydwanu Mary zrobiła trochę zdziwioną minę, ale bez dąsów władowała się do szoferki ze zwiniętym w rulon kocem i z koszykiem pełnym prowiantu. Ruszyliśmy, ale przyznam, że na widok tego koca aż mi dech odjęło na chwilę … Po drodze nie zamieniliśmy ani słowa z powodu strasznego hałasu, który emitowały mechanizmy dziadkowego gruchota. Mary oglądała mijane okolice przez brudne szyby, a ja starałem się opanować ogarniające mnie podniecenie i zdenerwowanie.

Do jeziora było niedaleko. Gdy zaparkowałem nad brzegiem i silnik ucichł, Mary zwróciła się do mnie ze zwięzłym komunikatem w stylu mojej mamuśki:

- Rozkładaj koc, rozbieramy się i do wody !

Zanim zdążyłem rozłożyć koc i wysupłać się z jeansów, Mary rozebrała się za samochodem i chlupnęła do jeziora. Zdążyłem tylko zobaczyć, że ma na sobie strój kąpielowy w kolorze mniej więcej niebieskim i już jej kształtne ciało zniknęło po szyję w odmętach. Chcąc zrobić na niej wrażenie zaszarżowałem z impetem do wody, ale nie tyle do niej wbiegłem, co do niej runąłem, bo na ostatnim jardzie potknąłem się o nierówny grunt. Dla zatuszowania tej wpadki starałem się zamienić upadek na efektownego nurka w głębiny, ale nie całkiem mi się udało. Pływałem wokół Mary dłuższy czas licząc na jakiś bliższy kontakt z jej ponętnym ciałem i w końcu udało mi się niby przypadkowo dotknąć ją w ramię. Dziewczyna przestała pływać, stanęła w sięgającej do piersi wodzie, ja stanąłem obok niej i wtedy nagle przytuliła się do mnie i pocałowała prosto w usta. To był właściwie mój pierwszy pocałunek z kobietą, nie licząc oczywiście cmoknięć z mamą czy ciotkami. Nie umiałem się całować więc chyba ze zdenerwowania jakoś tak zakręciło mi się w głowie. Straciłem równowagę i runąłem do wody pociągając Mary. Oboje napiliśmy się po kwaterce, nim się pozbieraliśmy i znowu stanęliśmy jako tako na nogach. Moja rusałka pluła wodą i wyglądała na wkurzoną, ale nagle się roześmiała i pociągnęła mnie na brzeg. Położyliśmy się na kocu patrząc sobie w oczy. Zaczęło mi się robić gorąco w oczekiwaniu na upragnioną chwilę, gdy nagle Mary wsparła się na łokciu, popatrzyła na mnie dziwnym wzrokiem, aż mnie ciarki przeszły i powiedziała:

- Jesteśmy sami i możesz zrobić ze mną, co zechcesz. Nie będę się bronić, choć przysięgam, że nie jestem taka, jak o mnie mówią. Za chwilę może stać się coś, co nas oboje zmieni na zawsze. John, czy jesteś gotów wziąć odpowiedzialność nie tylko za siebie, ale i za mnie ?

W pierwszej chwili nie bardzo zrozumiałem, o co jej chodzi. Chciałem ją przytulić i pocałować, gdy nagle dotarło do mnie jej pytanie i wtedy poczułem jakbym dostał ciężkim młotem w głowę. Jej ogromne oczy wisiały tuż nade mną, czułem cudowny zapach jej rozgrzanego słońcem ciała, ale już wiedziałem, że nie stanie się nic. Mary patrzyła na mnie z natężoną uwagą, aż wreszcie niepewnie odwróciłem wzrok i wydusiłem:

- Nigdy bym sobie nie darował, gdybym w jakikolwiek sposób cię skrzywdził.

Nie wiedziałem jak zareaguje, ale ona przytuliła się do mnie i szepnęła:

- Jesteś prawdziwym mężczyzną.

A po chwili dodała:

- Moim mężczyzną.

Spotykałem się z Mary kilka miesięcy, aż do końca wakacji, ale do niczego poważnego między nami nie doszło, jeśli wiecie, co mam na myśli. Potem ona przeprowadziła się z rodziną gdzieś na wschodnie wybrzeże, ja wyjechałem do Boise na studia w stanowym uniwersytecie, i nasz związek nie przetrwał.

W późniejszych latach przeżyłem kilka powodzi, ratowałem ludzi z karambolu samochodowego, walczyłem w Wietnamie, i we wszystkich tych sytuacjach zachowałem się jak należy. Zawdzięczam to Mary Crossfield – dziewczynie, która w tak niezwykły sposób uczyniła ze mnie mężczyznę.


Wiktor Lekney
 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz