W pierwszej części artykułu przyjrzeliśmy się kwestiom
związanym z posiadaniem noża okiem psychologa pracującego z osobami starającymi
się o pozwolenie na broń. Teraz spojrzymy na te kwestie z punktu widzenia
instruktora samoobrony. Zapraszamy czytelników na spotkanie z Aleksandrem
Czyżem który od wielu już lat szkoli osoby cywilne, pracowników ochrony i
służby mundurowe, ucząc jak zachować się w sytuacjach niebezpiecznych.
- Znającemu swój bandycki fach opryszkowi niepotrzebny jest do niczego żaden nóż - Aleksander Czyż od razu rozprawia się z obiegowym mitem złoczyńcy-nożownika. - Jeśli ktoś wie jak zrobić drugiemu człowiekowi krzywdę i jest zdecydowany, by to zrobić, to jako narzędzia może użyć szydła, czy długopisu - mówi trener i tłumaczy, że w charakterze broni ofensywnej może być przecież użyty każdy przedmiot codziennego użytku, który ma zaostrzony kształt. Co więcej, posiadanie "zwyczajnych" przedmiotów nie budzi niczyjego niepokoju, i można ich użyć z zaskoczenia. Zdaniem instruktora użycie jakiegokolwiek przedmiotu niezgodnie z jego przeznaczeniem może skutkować wypadkiem. - Jeśli ktoś jednak decyduje się na to z premedytacją, to w majestacie prawa niebezpieczne zdarzenie może się okazać przestępstwem, a nie zwykłym wypadkiem! - przestrzega Aleksander Czyż.
Westernowi ninja
Instruktor samoobrony zauważa, że mamy mocno zafałszowane pojęcie na temat tak zwanych walk na noże. Wiedza na ich temat czerpana jest głównie z hollywoodzkich filmów, w których kaskaderzy i choreografowie podkoloryzowują realia dochodząc do granic absurdu. W rzeczywistości bowiem spektakularne, pełne akrobacji i gimnastycznych wyczynów walki nie mogłyby mieć miejsca.
- Pomyślmy przez chwilę rozsądnie - proponuje Czyż - Jeśli dwie osoby miałyby w rękach noże i chciałyby ich użyć jako broni, to właśnie tą bronią będą sięgały w stronę przeciwnika. Ręka trzymająca nóż, jeśli jest wysunięta do przodu, jest jednocześnie najbardziej narażona na uszkodzenie. Pierwszy kontakt przeciwników skończy się więc skaleczeniem któregoś z nich, albo obu, w dłoń, nadgarstek, czy przedramię. Osłabiona w ten sposób ręka wypuści nóż i walka się skończy nim się zaczęła - trener samoobrony bezlitośnie burzy filmowy mit komandosa i dodaje, że w przypadku młodocianych bandytów, którym się zdaje, że mogą kogoś sterroryzować nożem, również nierzadko działa pewien, napędzany kinematografią, stereotyp, według którego moc tkwi w artefakcie.
- Większość z nas, współczesnych ludzi, jest niewolnikami przedmiotów - zauważa instruktor. - Niekoniecznie sobie nawet zdajemy z tego sprawę, ale pozbawieni telefonu, czy samochodu, czujemy się bezradni i niezdolni do działania. Podobnie sprawy się mają w przypadku dzieciaka straszącego kogoś nożem, czy stłuczoną butelką. Dopóki ma on w ręce swój rekwizyt, przedmiot ten ma jakby magiczne działanie i pozwala chuliganowi czuć się panem i władcą sytuacji. Gdy mu się taki rekwizyt wytrąci, wtedy najczęściej łobuz panikuje, bo magiczna przewaga przestaje działać. - Aleksander Czyż jest zdania, że w większości przypadków tacy terroryści, używający narzędzi do zastraszana kogoś, nie są naprawdę gotowi do użycia tych przedmiotów w celu zrobienia komuś realnej krzywdy. Chodzi im tylko o wzbudzenie w ofierze strachu i uzyskanie w ten sposób psychologicznej przewagi, by ofiara oddała pieniądze, czy zegarek.
- Znane są przypadki, gdy napadnięty nie przeląkł się i stanowczo odmówił oddania wartościowych przedmiotów, a napastnik był tak zszokowany tym faktem, że kompletnie stracił rezon i po prostu odszedł - opowiada trener i dodaje, że zakazywanie noszenia noża nic tu nie da, bo postraszyć kogoś równie dobrze można żyletką, która tez się przecież krwawo kojarzy.
Tonący brzytwy się chwyta
Z drugiej strony osoba wystraszona i zdeterminowana może w obronie własnej powstrzymać agresora cyrklem, czy widelczykiem do tortu, jeśli nabierze przekonania, że nie ma innego ratunku.
- Nie sposób zakazać wszystkiego, a osoba chcąca się bronić użyje wszystkiego, co ma pod ręką. Zakazywanie noszenia noża nic nie da. Ktoś może użyć klucza, a ktoś inny maleńkiego odłamywanego nożyka-tapeciaka, którego noszenia trudno zakazywać, bo byłoby to niedorzeczne, a którym też można kogoś paskudnie pokiereszować. Wiele zależy wtedy od sądu - podsumowuje Aleksander Czyż. - Balansowanie na granicy obrony koniecznej to bardzo niekorzystna sytuacja i nikomu nie radziłbym się w niej znaleźć. Czasy w których mówiono "dajcie człowieka a paragraf się znajdzie" na szczęście już przeminęły, ale przecież media wciąż czasem donoszą, że w pewnych przypadkach przepisy prawa wydają się stać po stronie napastnika, jeśli to on akurat jest bardziej poszkodowany.
Trener uspokaja jednak, że w takich przypadkach. na szczęście. wcale niełatwo zrobić komuś poważną krzywdę. Statystycznie, dźganie w amoku, na oślep, rzadko kończy się zranieniami poważniejszymi niż powierzchowne. Żeby kogoś poważnie okaleczyć trzeba mieć pojęcie o anatomii, trzeba wiedzieć gdzie i jak trafić. Oczywiście statystyki nie gwarantują bezpieczeństwa, czasami ktoś ma po prostu pecha. Dlatego, zdaniem Aleksandra Czyża, w realiach podwórkowych, czy szkolnych, wdawanie się w bójki, a już zwłaszcza w bójki z użyciem niebezpiecznych narzędzi to zawsze najgorsze wyjście z sytuacji.
- Młodzież często nie zdaje sobie sprawy z tego, że w momencie gdy człowiek staje się pełnoletni, z dania na dzień jest zupełnie inaczej traktowany przez prawo - przypomina instruktor. - Kary za pewne występki po wejściu w dorosłość mogą być o wiele dotkliwsze - przestrzega.
Obrona to nie walka
Aleksander Czyż dementuje też pogląd, jakoby uczestnictwo w kursach samoobrony mogło pomóc chuliganom w nauce posługiwania się nożem, czy innym niebezpiecznym narzędziem. Przede wszystkim bowiem uczy się tam jak uniknąć walki, jak nie dopuścić do bezpośredniego starcia.
- Pewien student wieczorem wyszedł z akademika kupić chleb - opowiada trener. - Szedł przez park i tam napadł go uzbrojony rzezimieszek. "Chcesz mnie zabić za bochenek chleba?" spytał student. "Ależ ja ci go chętnie oddam za darmo" powiedział i spowodował, że napastnikowi się zrobiło głupio, przeprosił i odszedł. - Czyż mówi że to popularna przypowieść trenerów systemów walki, a większość systemów samoobrony właśnie polega na psychologicznym rozbrojeniu przeciwnika, na zachowaniu się w sposób, którego napastnik nie ma w swoim scenariuszu. Jeśli więc nóż miałby służyć do zastraszania, to gdy ofiara napaści nie okaże strachu, a przejawi zamiast tego zachowania asertywne, napad się zazwyczaj po prostu nie uda.
- Podobnie rzecz się ma z gazem pieprzowym, czy elektrycznym paralizatorem - tłumaczy trener. - Jeśli ktoś nim straszy, to nie znaczy, że go użyje. Często nawet nie potrafi go użyć
To fakt, znane są bowiem przypadki, gdy napastnik wystraszony przez ofiarę, która nagle przeszła do kontrataku, psiknął pod wiatr samego siebie oślepiając.
Zdaniem instruktora kluczowe znaczenie w zapewnieniu sobie bezpieczeństwa ma więc rozsądek i wyobraźnia. Nie dadzą nam zaś bezpieczeństwa zakazy noszenia noży, czy innych przedmiotów. Podobnie jak i ich posiadanie wcale nie musi oznaczać ratunku w opresji.
Aleksander Czyż ostrzega jednak przed jedną kategorią przedmiotów, co do której już mamy gotowe przepisy.
- Nie każdy wie, że w świetle obowiązujących regulacji nielegalną bronią białą są wszystkie ostrza zamaskowane i ukryte w przedmiotach nie przypominających ostrych narzędzi. Przykładem może tu być szpada schowana w wydrążonej lasce pełniącej rolę pochwy. Już samo ich posiadanie może narazić właściciela na konflikt z prawem, a nieznajomość prawa, jak wiadomo nie chroni przed odpowiedzialnością - przestrzega trener i dodaje, że jeśli chcemy korzystać z wolności, to nie możemy zapominać o odpowiedzialności.
Niestety w dobie sprzedaży wysyłkowej i internetowych witryn sklepów z gadżetami łatwo jest nieświadomie zostać posiadaczem nielegalnego przedmiotu. Sklep bowiem nierzadko mieści się w kraju, gdzie obowiązują inne przepisy, a sprzedawcy niekoniecznie ostrzegają nabywców przed możliwością popadnięcia w konflikt z prawem. Tak samo jak niekoniecznie na prawie znają się wszystkie osoby nazywające się instruktorami walk.
Ryzyko wolnego rynku
Gdy osoba chce się zapisać na kursy samoobrony, takie jak te prowadzone przez naszego rozmówcę, albo na kurs walki nożem, trzeba koniecznie dowiedzieć się jak najwięcej o danej szkole, czy danym nauczycielu. Tak samo jak nauczyciel dowiaduje się o kandydacie.
- Zawsze sprawdzam kandydatów, którzy chcieliby się nauczyć umiejętności potencjalnie przydatnych do łobuzowania. Każdy trener powinien tak zrobić, spytać dzielnicowego, czy kandydat nie stwarza kłopotów, jeśli jest niepełnoletni to trzeba porozmawiać z rodzicami. Zdarza mi się czasami odesłać kandydata na kurs z kwitkiem, jeśli po "sprawdzeniu" okaże się, że ma problemy z prawem. Niestety nie wszyscy tak robią! - przestrzega instruktor. - Większość systemów walki, czy samoobrony, to na szczęście szkoły dbające o renomę, pilnujące wydawania instruktorskich pozwoleń i licencji. W dobie jednak uwolnionych zawodów i wolnorynkowej konkurencji można przecież znaleźć i takich, którzy wezmą pieniądze od kogokolwiek i są gotowi przemilczeć ważne kwestie prawne, jeśli widzą, że kursanta to nie obchodzi.
Aleksander Czyż zauważa jednak, że to negatywne zjawisko jest skutecznie hamowane przez powstawanie, na wzór tradycyjnych cechów rzemiosł, różnorodnych federacji, czy stowarzyszeń szkół, które, mimo braku odgórnych przepisów regulujących, same dbają o uczciwość i przyzwoity poziom nauczania. Trener zatem apeluje do rodziców o poświęcenie chwili czasu i sprawdzenie tych kwestii przed wyborem szkoły dla dziecka lub samego siebie. W dobie Internetu dostęp do informacji jest łatwy i takie sprawdzenie zajmie tylko chwilę, a może uchronić dziecko przed nieprzemyślanym wpakowaniem się w tarapaty.
Pokaz zamiast użycia
- Nawet jeśli ktoś posiada nóż, wcale nie oznacza to, że chce nim komuś zrobić krzywdę - przekonuje Aleksander Czyż. - Jeśli nawet ktoś ten nóż wyciąga, to może go użyć jako środka odstraszającego. Jeśli ofiara napadu jasno powie, że nie chce przemocy, że nie ma ochoty na bijatyki, ale że jest gotowa się bronić wszelkimi dostępnymi sposobami, w większości przypadków powinno to ostudzić bojowy zapał agresora - argumentuje trener znów powołując się na mechanizmy psychologiczne. - Noszenie noża, podobnie jak gazu, czy paralizatora miałoby tu na celu trzymanie napastnika z dala od ofiary. To powinno wystarczyć. Prawo natomiast nie powinno nas wyręczać i decydować o tym w jaki sposób mamy się bronić - uważa Czyż, który w swym życiu raz tylko użył noża, który akurat szczęśliwie tego dnia miał przy sobie, do właśnie takiej obrony przed nieodpowiedzialnym właścicielem, straszącym go groźnym psem. - Gdy ten "pan" chciał mnie poszczuć psem, pokazałem mu nóż i ostrzegłem go, że psu może stać się krzywda. Niefrasobliwy właściciel nie był głupi, odwołał psa i dał mi spokój Aleksander Czyż, który ma duże doświadczenie w ochronie, bo sam przez wiele lat prowadził firmę zajmującą się ochroną, jest zdania, że ostrzeżenie, jeśli jest jasno i stanowczo wyrażone, jest najlepszą metodą na powstrzymanie większości terroryzujących ofiarę napastników. Oczywiście ważna też jest czujność i unikanie niebezpiecznych miejsc. Obywatelom jednak nie powinno się uniemożliwiać obrony wprowadzaniem kolejnych zakazów.
Byle nie w tłumie
- Jedyny zakaz z którym się w stu procentach zgadzam, to zakaz wnoszenia ostrych narzędzi na mecze, koncerty i inne imprezy masowe - mówi instruktor. - W tłumie nie potrzeba ostrzy, bo łatwo zrobić komuś krzywdę choćby niechcący, natomiast do zapewnienia bezpieczeństwa uczestnikom imprez masowych są specjalne służby, wynajęte firmy ochrony, straż miejska, czy policja i to od organizatorów należy wymagać, by nam pomagali, nie można natomiast wymierzać sprawiedliwości na własną rękę.
- Znającemu swój bandycki fach opryszkowi niepotrzebny jest do niczego żaden nóż - Aleksander Czyż od razu rozprawia się z obiegowym mitem złoczyńcy-nożownika. - Jeśli ktoś wie jak zrobić drugiemu człowiekowi krzywdę i jest zdecydowany, by to zrobić, to jako narzędzia może użyć szydła, czy długopisu - mówi trener i tłumaczy, że w charakterze broni ofensywnej może być przecież użyty każdy przedmiot codziennego użytku, który ma zaostrzony kształt. Co więcej, posiadanie "zwyczajnych" przedmiotów nie budzi niczyjego niepokoju, i można ich użyć z zaskoczenia. Zdaniem instruktora użycie jakiegokolwiek przedmiotu niezgodnie z jego przeznaczeniem może skutkować wypadkiem. - Jeśli ktoś jednak decyduje się na to z premedytacją, to w majestacie prawa niebezpieczne zdarzenie może się okazać przestępstwem, a nie zwykłym wypadkiem! - przestrzega Aleksander Czyż.
Westernowi ninja
Instruktor samoobrony zauważa, że mamy mocno zafałszowane pojęcie na temat tak zwanych walk na noże. Wiedza na ich temat czerpana jest głównie z hollywoodzkich filmów, w których kaskaderzy i choreografowie podkoloryzowują realia dochodząc do granic absurdu. W rzeczywistości bowiem spektakularne, pełne akrobacji i gimnastycznych wyczynów walki nie mogłyby mieć miejsca.
- Pomyślmy przez chwilę rozsądnie - proponuje Czyż - Jeśli dwie osoby miałyby w rękach noże i chciałyby ich użyć jako broni, to właśnie tą bronią będą sięgały w stronę przeciwnika. Ręka trzymająca nóż, jeśli jest wysunięta do przodu, jest jednocześnie najbardziej narażona na uszkodzenie. Pierwszy kontakt przeciwników skończy się więc skaleczeniem któregoś z nich, albo obu, w dłoń, nadgarstek, czy przedramię. Osłabiona w ten sposób ręka wypuści nóż i walka się skończy nim się zaczęła - trener samoobrony bezlitośnie burzy filmowy mit komandosa i dodaje, że w przypadku młodocianych bandytów, którym się zdaje, że mogą kogoś sterroryzować nożem, również nierzadko działa pewien, napędzany kinematografią, stereotyp, według którego moc tkwi w artefakcie.
- Większość z nas, współczesnych ludzi, jest niewolnikami przedmiotów - zauważa instruktor. - Niekoniecznie sobie nawet zdajemy z tego sprawę, ale pozbawieni telefonu, czy samochodu, czujemy się bezradni i niezdolni do działania. Podobnie sprawy się mają w przypadku dzieciaka straszącego kogoś nożem, czy stłuczoną butelką. Dopóki ma on w ręce swój rekwizyt, przedmiot ten ma jakby magiczne działanie i pozwala chuliganowi czuć się panem i władcą sytuacji. Gdy mu się taki rekwizyt wytrąci, wtedy najczęściej łobuz panikuje, bo magiczna przewaga przestaje działać. - Aleksander Czyż jest zdania, że w większości przypadków tacy terroryści, używający narzędzi do zastraszana kogoś, nie są naprawdę gotowi do użycia tych przedmiotów w celu zrobienia komuś realnej krzywdy. Chodzi im tylko o wzbudzenie w ofierze strachu i uzyskanie w ten sposób psychologicznej przewagi, by ofiara oddała pieniądze, czy zegarek.
- Znane są przypadki, gdy napadnięty nie przeląkł się i stanowczo odmówił oddania wartościowych przedmiotów, a napastnik był tak zszokowany tym faktem, że kompletnie stracił rezon i po prostu odszedł - opowiada trener i dodaje, że zakazywanie noszenia noża nic tu nie da, bo postraszyć kogoś równie dobrze można żyletką, która tez się przecież krwawo kojarzy.
Tonący brzytwy się chwyta
Z drugiej strony osoba wystraszona i zdeterminowana może w obronie własnej powstrzymać agresora cyrklem, czy widelczykiem do tortu, jeśli nabierze przekonania, że nie ma innego ratunku.
- Nie sposób zakazać wszystkiego, a osoba chcąca się bronić użyje wszystkiego, co ma pod ręką. Zakazywanie noszenia noża nic nie da. Ktoś może użyć klucza, a ktoś inny maleńkiego odłamywanego nożyka-tapeciaka, którego noszenia trudno zakazywać, bo byłoby to niedorzeczne, a którym też można kogoś paskudnie pokiereszować. Wiele zależy wtedy od sądu - podsumowuje Aleksander Czyż. - Balansowanie na granicy obrony koniecznej to bardzo niekorzystna sytuacja i nikomu nie radziłbym się w niej znaleźć. Czasy w których mówiono "dajcie człowieka a paragraf się znajdzie" na szczęście już przeminęły, ale przecież media wciąż czasem donoszą, że w pewnych przypadkach przepisy prawa wydają się stać po stronie napastnika, jeśli to on akurat jest bardziej poszkodowany.
Trener uspokaja jednak, że w takich przypadkach. na szczęście. wcale niełatwo zrobić komuś poważną krzywdę. Statystycznie, dźganie w amoku, na oślep, rzadko kończy się zranieniami poważniejszymi niż powierzchowne. Żeby kogoś poważnie okaleczyć trzeba mieć pojęcie o anatomii, trzeba wiedzieć gdzie i jak trafić. Oczywiście statystyki nie gwarantują bezpieczeństwa, czasami ktoś ma po prostu pecha. Dlatego, zdaniem Aleksandra Czyża, w realiach podwórkowych, czy szkolnych, wdawanie się w bójki, a już zwłaszcza w bójki z użyciem niebezpiecznych narzędzi to zawsze najgorsze wyjście z sytuacji.
- Młodzież często nie zdaje sobie sprawy z tego, że w momencie gdy człowiek staje się pełnoletni, z dania na dzień jest zupełnie inaczej traktowany przez prawo - przypomina instruktor. - Kary za pewne występki po wejściu w dorosłość mogą być o wiele dotkliwsze - przestrzega.
Obrona to nie walka
Aleksander Czyż dementuje też pogląd, jakoby uczestnictwo w kursach samoobrony mogło pomóc chuliganom w nauce posługiwania się nożem, czy innym niebezpiecznym narzędziem. Przede wszystkim bowiem uczy się tam jak uniknąć walki, jak nie dopuścić do bezpośredniego starcia.
- Pewien student wieczorem wyszedł z akademika kupić chleb - opowiada trener. - Szedł przez park i tam napadł go uzbrojony rzezimieszek. "Chcesz mnie zabić za bochenek chleba?" spytał student. "Ależ ja ci go chętnie oddam za darmo" powiedział i spowodował, że napastnikowi się zrobiło głupio, przeprosił i odszedł. - Czyż mówi że to popularna przypowieść trenerów systemów walki, a większość systemów samoobrony właśnie polega na psychologicznym rozbrojeniu przeciwnika, na zachowaniu się w sposób, którego napastnik nie ma w swoim scenariuszu. Jeśli więc nóż miałby służyć do zastraszania, to gdy ofiara napaści nie okaże strachu, a przejawi zamiast tego zachowania asertywne, napad się zazwyczaj po prostu nie uda.
- Podobnie rzecz się ma z gazem pieprzowym, czy elektrycznym paralizatorem - tłumaczy trener. - Jeśli ktoś nim straszy, to nie znaczy, że go użyje. Często nawet nie potrafi go użyć
To fakt, znane są bowiem przypadki, gdy napastnik wystraszony przez ofiarę, która nagle przeszła do kontrataku, psiknął pod wiatr samego siebie oślepiając.
Zdaniem instruktora kluczowe znaczenie w zapewnieniu sobie bezpieczeństwa ma więc rozsądek i wyobraźnia. Nie dadzą nam zaś bezpieczeństwa zakazy noszenia noży, czy innych przedmiotów. Podobnie jak i ich posiadanie wcale nie musi oznaczać ratunku w opresji.
Aleksander Czyż ostrzega jednak przed jedną kategorią przedmiotów, co do której już mamy gotowe przepisy.
- Nie każdy wie, że w świetle obowiązujących regulacji nielegalną bronią białą są wszystkie ostrza zamaskowane i ukryte w przedmiotach nie przypominających ostrych narzędzi. Przykładem może tu być szpada schowana w wydrążonej lasce pełniącej rolę pochwy. Już samo ich posiadanie może narazić właściciela na konflikt z prawem, a nieznajomość prawa, jak wiadomo nie chroni przed odpowiedzialnością - przestrzega trener i dodaje, że jeśli chcemy korzystać z wolności, to nie możemy zapominać o odpowiedzialności.
Niestety w dobie sprzedaży wysyłkowej i internetowych witryn sklepów z gadżetami łatwo jest nieświadomie zostać posiadaczem nielegalnego przedmiotu. Sklep bowiem nierzadko mieści się w kraju, gdzie obowiązują inne przepisy, a sprzedawcy niekoniecznie ostrzegają nabywców przed możliwością popadnięcia w konflikt z prawem. Tak samo jak niekoniecznie na prawie znają się wszystkie osoby nazywające się instruktorami walk.
Ryzyko wolnego rynku
Gdy osoba chce się zapisać na kursy samoobrony, takie jak te prowadzone przez naszego rozmówcę, albo na kurs walki nożem, trzeba koniecznie dowiedzieć się jak najwięcej o danej szkole, czy danym nauczycielu. Tak samo jak nauczyciel dowiaduje się o kandydacie.
- Zawsze sprawdzam kandydatów, którzy chcieliby się nauczyć umiejętności potencjalnie przydatnych do łobuzowania. Każdy trener powinien tak zrobić, spytać dzielnicowego, czy kandydat nie stwarza kłopotów, jeśli jest niepełnoletni to trzeba porozmawiać z rodzicami. Zdarza mi się czasami odesłać kandydata na kurs z kwitkiem, jeśli po "sprawdzeniu" okaże się, że ma problemy z prawem. Niestety nie wszyscy tak robią! - przestrzega instruktor. - Większość systemów walki, czy samoobrony, to na szczęście szkoły dbające o renomę, pilnujące wydawania instruktorskich pozwoleń i licencji. W dobie jednak uwolnionych zawodów i wolnorynkowej konkurencji można przecież znaleźć i takich, którzy wezmą pieniądze od kogokolwiek i są gotowi przemilczeć ważne kwestie prawne, jeśli widzą, że kursanta to nie obchodzi.
Aleksander Czyż zauważa jednak, że to negatywne zjawisko jest skutecznie hamowane przez powstawanie, na wzór tradycyjnych cechów rzemiosł, różnorodnych federacji, czy stowarzyszeń szkół, które, mimo braku odgórnych przepisów regulujących, same dbają o uczciwość i przyzwoity poziom nauczania. Trener zatem apeluje do rodziców o poświęcenie chwili czasu i sprawdzenie tych kwestii przed wyborem szkoły dla dziecka lub samego siebie. W dobie Internetu dostęp do informacji jest łatwy i takie sprawdzenie zajmie tylko chwilę, a może uchronić dziecko przed nieprzemyślanym wpakowaniem się w tarapaty.
Pokaz zamiast użycia
- Nawet jeśli ktoś posiada nóż, wcale nie oznacza to, że chce nim komuś zrobić krzywdę - przekonuje Aleksander Czyż. - Jeśli nawet ktoś ten nóż wyciąga, to może go użyć jako środka odstraszającego. Jeśli ofiara napadu jasno powie, że nie chce przemocy, że nie ma ochoty na bijatyki, ale że jest gotowa się bronić wszelkimi dostępnymi sposobami, w większości przypadków powinno to ostudzić bojowy zapał agresora - argumentuje trener znów powołując się na mechanizmy psychologiczne. - Noszenie noża, podobnie jak gazu, czy paralizatora miałoby tu na celu trzymanie napastnika z dala od ofiary. To powinno wystarczyć. Prawo natomiast nie powinno nas wyręczać i decydować o tym w jaki sposób mamy się bronić - uważa Czyż, który w swym życiu raz tylko użył noża, który akurat szczęśliwie tego dnia miał przy sobie, do właśnie takiej obrony przed nieodpowiedzialnym właścicielem, straszącym go groźnym psem. - Gdy ten "pan" chciał mnie poszczuć psem, pokazałem mu nóż i ostrzegłem go, że psu może stać się krzywda. Niefrasobliwy właściciel nie był głupi, odwołał psa i dał mi spokój Aleksander Czyż, który ma duże doświadczenie w ochronie, bo sam przez wiele lat prowadził firmę zajmującą się ochroną, jest zdania, że ostrzeżenie, jeśli jest jasno i stanowczo wyrażone, jest najlepszą metodą na powstrzymanie większości terroryzujących ofiarę napastników. Oczywiście ważna też jest czujność i unikanie niebezpiecznych miejsc. Obywatelom jednak nie powinno się uniemożliwiać obrony wprowadzaniem kolejnych zakazów.
Byle nie w tłumie
- Jedyny zakaz z którym się w stu procentach zgadzam, to zakaz wnoszenia ostrych narzędzi na mecze, koncerty i inne imprezy masowe - mówi instruktor. - W tłumie nie potrzeba ostrzy, bo łatwo zrobić komuś krzywdę choćby niechcący, natomiast do zapewnienia bezpieczeństwa uczestnikom imprez masowych są specjalne służby, wynajęte firmy ochrony, straż miejska, czy policja i to od organizatorów należy wymagać, by nam pomagali, nie można natomiast wymierzać sprawiedliwości na własną rękę.
Autor: Rusty
Opublikowano w miesięczniku Puls Regionu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz